To przez ten element zginał polski pracownik budowlany w Lochem

Holenderska Rada Bezpieczeństwa bada wypadek Polaka

Znamy przyczynę tragedii, w której na skutek upadku przęsła mostu zginął polski i belgijski pracownik budowlany. Eksperci mówią o bardzo smutnym, ale i niezwykłym wydarzeniu. Wszystko bowiem wskazuje na to, że winien jest element podnoszący, przykręcony do jednego z końców konstrukcji. Swoiste „oczko”, do którego przymocowany był hak dźwigu, po prostu pękło na pół.

Badania

Na miejscu już po kilku chwilach od tragedii pracowali eksperci Inspekcji Pracy. Na miejsce też ściągnięto specjalistów w zakresie wykorzystania techniki dźwigowej. Ci wskazali, iż cała operacja była niezwykle trudna i skomplikowana, wymagająca od użytkowników dźwigów bardzo dobrej koordynacji, spokoju i wyczucia. Wszystko wskazuje na to, iż tak właśnie było. Pracownicy operujący żurawiami samochodowymi nie ponoszą tu raczej żadnej winy.  Co więc było przyczyną? Okazuje się, iż nie trzeba być ekspertem, by ją odkryć. Po wypadku było ją bowiem widać gołym okiem, nawet dla człowieka kompletnie nieznającego się na branży budowlanej.

 

Zdjęcia

Ekspert wskazał, iż dźwigi użyte do tego zadania były jak najbardziej przygotowane do podniesienia tak ciężkiego łuku przęsła. Każdy z nich mógł samodzielnie unieść 500 ton. „To wystarczy, aby unieść ciężkie odcinki mostu” – mówi dziennikarzom AD Jelle Jan Burggraaff, ekspert mechaniki dźwigowej. Nie poddał się też hak, ani stalowe liny podnoszące całe przęsło. Problemem był żółtobrązowy element łączący przęsło z hakiem, tak zwany punkt podnoszenia. „Na jednym ze zdjęć dobrze widać, że punkt podnoszenia został całkowicie zerwany. Spawanie całkowicie puściło” – mówi dziennikarzom ekspert. Element w kształcie odwróconego T, którego „daszek” był przykręcony do filaru pęk na dwie części. Daszek pozostał przykręcony do przęsła. „Nóżka” została zaś wisieć na haku dźwigu.

Błąd ludzki?

Coś takiego w teorii nie miało prawa się zdarzyć. „Taki punkt podnoszenia powinien wytrzymać ciężar znacznie przekraczający normy bezpieczeństwa. Inżynierowie precyzyjnie obliczają to przed podjęciem operacji. Prawdopodobnie mamy tutaj do czynienia z błędem konstrukcyjnym”. Chodzi o to, iż element ten na skutek błędnych obliczeń został źle dobrany.  „Punkt podnoszenia musi mieć znaczny współczynnik bezpieczeństwa, zwykle od trzech do pięciu” – mówi dyrektor Stowarzyszenia Transportu Pionowego Lion Verhagen dziennikarzom AD. Oznacza to mniej więcej, tyle iż mocowanie to musi być w stanie utrzymać co najmniej trzykrotność wagi podnoszonego obiektu.

Inne kwestie

To jednak nie koniec. Wina przedsiębiorcy nie jest tak oczywista jak może się wydawać. Przy takich pracach trzeba uwzględnić wiele czynników. Przykładowo, mimo dobrych obliczeń, na podnoszony element zadziały zbyt duże siły dynamiczne, które, upraszczając, dociążyły go. Tego dnia zaś mocno wiało. Przyczyną mogło być też tak zwane zmęczenie materiału. Na skutek eksploatacji elementu przez długi czas, mogło dochodzić do mikropęknięć, które na tyle osłabiły konstrukcję, iż ta w końcu się poddała. Wreszcie przyczyną mogła być nawet ukryta gdzieś we wnętrzu skaza materiałowa, o której istnieniu nikt nie wiedział, a która znacząco osłabiła całe mocowanie.

 

To dopiero początek

Dlatego też, mimo iż wiadomo, co zawiniło, nie można jeszcze wskazywać winnych. Dopiero teraz, gdy znana jest przyczyna wypadku, całe dochodzenie musi odpowiedzieć na pytanie, jak do tego doszło. To zaś będzie dużo trudniejsze niż wskazanie palcem na pęknięty element.

 

 

Źródło:  AD.nl