Ten sam stolik w kawiarni, dwa różne prawa

Holenderskie Baarle Nassau i belgijskie Baarle Hertog to miasta, które przecina niderlandzko-belgijska granica. Pomimo, iż ludzie ci żyją w dwóch różnych państwach, czują się jednością, jednym małym społeczeństwem. Robią zakupy w tych samych sklepach, chodzą do tych samych szkół, czy jedzą ciasto w tych samych kawiarniach. Niestety obostrzenia dotyczące COVID-19, z racji właśnie specyfiki regionu, spowodowały tam dość poważne zamieszanie.

Baarle Nassau i Baarle Hertog są znane przez geografów na całym świecie. Wszystko z powodu tamtejszego przebiegu granicy, która przypomina układankę. Puzzle, które ktoś rozsypał na mapie politycznej. W rejonie tym występuje bowiem 30 z nieco ponad 60 wszystkich enklaw na świecie. Oznacza to, iż idąc jedynym tylko chodnikiem, możemy wielokrotnie przekraczać granicę. W holenderskiej miejscowości są aż 22 belgijskie enklawy, a w belgijskiej 7 holenderskich (oprócz nich jest jeszcze jedna poza granicami miasta).

 

Jest dziwnie, ale ludzie to lubią

W praktyce oznacza to, iż granica przebiega przez drogi, chodniki, sklepy, a nawet domy mieszkalne. Powstały więc specjalne przepisy. Budynek należy do terytorium danego państwa, po którego stronie znajdują się główne drzwi wejściowe. A co, jeśli granica przechodzi przez drzwi? Dom ma wtedy dwa adresy belgijski i holenderski. Ludziom spoza rejonu może wydawać się to strasznie skomplikowane i przerażające. Lokalna społeczność jest jednak z tego dumna i za nic w świecie nie chciałaby mieć zwykłej, nudnej prostej granicy.

 

Sytuacja się komplikuje

W ostatnim czasie, wraz z pojawieniem się drugiej fali zachorowań na COVID-19, sytuacja na pograniczu mocno się skomplikowała. Już podczas pierwszej fali pojawiły się mocne zgrzyty. Belgowie zamknęli kraj, nakazując swoim mieszkańcom pozostać w domach. Holendrzy zaś nie zdecydowali się na tak daleko idące restrykcje. Doprowadziło to do wielu zabawnych sytuacji, w których okazywało się, iż nie można przejść na drugą stronę ulicy, czy dozwolone jest chodzenie tylko połową szerokości chodnika. Przejście zaś do supermarketu, o 10 metrów dalej, było zaś wręcz nielegalne. Wszystko to początkowo niezmiernie bawiło mieszkańców, z czasem jednak zaczęła pojawiać się coraz większa irytacja.

Różne obostrzenia koronowe

Podobna sytuacja ma miejsce teraz gdy oba kraje wprowadzają obostrzenia koronowe. Przykładowo wchodząc do belgijskich sklepów, klienci muszą mieć obowiązkową maseczkę. Holenderskie lokale w większości tego nie wymagają. Cześć sklepów leży jednak pośrodku granicy, więc co bardziej złośliwi klienci, w zależności od strony regału odkrywają i zakrywają usta i nos.

Podobne kurioza dzieją się również w kawiarniach, gdy stolik znajduje się w na linii granicznej.

Czekaja na koniec epidemii

W zaistniałej sytuacji zarówno Belgowie, jak i Holendrzy nie mogą się już doczekać końca epidemii. Gdy bowiem to wszystko się skończy, sytuacja wróci do normy, z nią zaś w rejon wrócą turyści. Ich brak bowiem miejscowa społeczność odczuwa dużo mocniej niż obostrzenia koronowe. To właśnie przyjezdni generowali duży procent zysków gminy i całego tamtejszego nastawionego na turystów biznesu.