Śmierć Polki w drodze do pracy

Wizja pracy na kontrakcie w Holandii to doskonała alternatywa dla wielu naszych rodaków. Niestety droga do Amsterdamu dla 58-letniej Krystyny J. spod Zamościa okazała się śmiertelna.

Problemy polski wschodniej

Pani Krystyna mieszkała w jednej ze wsi pod Zamościem. Kobieta należała do ludzi, którzy uważali, że: „kiedyś to było lepiej”. Nie ma się zresztą czemu dziwić. Prawie cała młodość J. upłynęła na dorastaniu, a potem pracy w jednym z lokalnych PGR’rów. Pani Krystyna znała się na hodowli państwowych krów i opiece nad socjalistycznymi prosiakami. Ta wiedza wystarczyła jej do pracy. Podobnie bowiem, jak i jej rodzice znalazła zatrudnienie w gospodarstwie. Czasy jednak się zmieniły. Socjalizm upadł, nastała wolna Polska, a z nią problemy. Pomimo wielu kursów doszkalających, po całkowitym upadku sprywatyzowanego już PGR’u w 1998 roku, kobiecie strasznie trudno było znaleźć pracę. Brak wykształcenia dawał się bardzo mocno we znaki. Pani Krystyna pracowała więc najpierw jako sprzątaczka, potem zatrudniła się w lokalnym supermarkecie, by wykładać towar na półki. Niestety jej lata powodowały, iż kobieta miała coraz większe problemy, by ustać 8-10 godzin na nogach (na etacie) lub nosić ciężkie kartony z produktami wykładanymi na sklepowe regały. By więc uniknąć bezrobocia, a zarazem zebrać trochę pieniędzy dla podupadających na zdrowiu 80-letnich rodziców, 58-latka postanowiła zgłosić się do jednego z miejscowych pośrednictw pracy.

Praca idealna

W biurze zaproponowano jej etat w Holandii. Kobieta miała pracować w szklarni przy pomidorach. Praca ta brzmiała dla niej jak spełnienie marzeń. Przywodziła bowiem na myśl dawne lata PGR’u i dotyczyła obszaru, w którym kobieta miała duże doświadczenie. Gdy zaś okazało się, że otrzyma do tego darmowe zakwaterowanie, transport i ubezpieczenie oraz prawie 9 euro za godzinę, stwierdziła, że opatrzność nad nią czuwa.

Miłe złego początki

Do wyjazdu miała jeszcze trzy dni, więc zdążyła się spakować i pozałatwiać wszystkie niezbędne sprawy w Polsce. Na koniec pożegnała rodziców, obiecała, że będzie im wysyłać pieniądze, przytuliła ukochanego psa- Fafika i wyszła przed dom czekać na busa.

„Wtedy nie pomyślałem, że widzę ją po raz ostatni” – wspomina zrozpaczony ojciec

 

Bus przyjechał punktualnie i to pod sam dom. Kobieta przywitała się z kierowcą i usiadła w ostatnim rzędzie na pierwszym miejscu od lewej, by nie przeszkadzać innym pasażerom, którzy mieli jechać z nią do pracy. Bus miał być pełny.

 

Mapa trasy busa

Mapa trasy busa. Źródło Google Maps

Droga przez mękę

To, że bus przyjeżdżał po każdego z podróżujących, znacznie wydłużyło czas jazdy. Zebranie pełnego busa zajęło kierowcy aż cztery godziny. Dopiero wtedy z Tomaszowa Lubelskiego pojazd skierował się na autostradę.

„Gdy byliśmy już w komplecie, kierowca oznajmił nam, że jesteśmy dość mocno spóźnieni. Poprosił nas byśmy nie pili zbyt dużo, tak by ograniczyć postoje do minimum” – zeznawała jedna z pasażerek.

Zebranych w busie czekała teraz długa droga. Z rozmów szybko okazało się, że pojazd nie jedzie bezpośrednio do Holandii. Według planu podróży dwóch pracowników miało etat w Brukseli. Kierowca więc, zamiast kierować się na północ Niemiec, będzie jechał w kierunku Kolonii, by dalej dotrzeć do wspomnianego belgijskiego miasta, a potem dopiero odbić w górę, na Amsterdam. Szacowany czas przejazdu oscylował w granicach 18 godzin.

Z przepisami na bakier

„Skończyłem zawodówkę, nie wiem, jak wyglądają przepisy. (...) Kierowca jechał cały czas. Praktycznie się nie zatrzymywaliśmy.” – Paweł  S. jeden z pasażerów feralnego rejsu

Pierwszy przystanek busik zrobił dopiero w województwie opolskim, na wysokości Góry Św. Anny. Tam pasażerowie mieli krótką, 5-minutową przerwę, by skorzystać z toalety i zapalić. Szybko okazało się jednak, iż wśród podróżnych nie ma palaczy, więc postój jeszcze bardziej się skrócił. Niektórzy pasażerowie nawet nie wysiedli z pojazdu.

Kolejna przerwa miał miejsce w Zgorzelcu, gdzie kierowca tankował busa. Wtedy też pojazd opuścili prawie wszyscy pasażerowie.

„Pamiętam, że musiałam pomóc jej wyjść . Była to bardzo sympatyczna starsza pani. Powiedziała mi, że jedzie po raz pierwszy do Holandii” -  wspomina współpasażerka.

Pani Krystyna wyszła z busa skorzystać z toalety. Miała wtedy wspominać, że coś zaczyna boleć ją noga, ale to pewnie dlatego, że tyle czasu siedzi. 58-latka wróciła jednak dość szybko do samochodu i wszyscy udali się w dalszą drogę. Z racji tego, iż nastała noc, pojazd w Niemczech praktycznie się nie zatrzymywał. Tylko raz, na specjalne życzenie pasażera siedzącego z przodu, bus zjechał na przydrożny parking, by mężczyzna mógł skorzystać z WC. Gdy powoli świtało, dziewięciomiejscowy Opel zbliżał się do Brukseli. W samochodzie słychać było już tylko cichy dźwięk radia i szum klimatyzacji. Zmęczenie dało o sobie znać, praktycznie wszyscy pasażerowie spali.

„Nie wiem jakim cudem kierowca prowadził dalej. To była 17, może 18 godzina jazdy. Ja bym dawno zasnęła za kierownicą”.

Gdy samochód dotarł do pierwszego celu podróży, pasażerowie pożegnali dwóch wysiadających. Postój obejmujący wyładunek bagażu i tankowanie obudził praktycznie wszystkich pasażerów z wyjątkiem pani Krystyny. Jak wspomina jednak podróżujący z nią mężczyzna, nikt się tym zbytnio nie przejął. Osoby starszej zresztą nie wypadałoby nawet budzić.

Problemy

Horror rozpoczął się półtorej godzinny później, gdy busa miała opuścić dziewczyna pomagająca wcześniej wyjść kobiecie na przygranicznym parkingu i rozmawiająca z nią przez pół podróży. 22-letnia studentka chciała się pożegnać z panią Krystyną. Nie umiała jej jednak obudzić. Gdy jej dotknęła, poczuła, że kobieta jest chłodna. Zobaczyła też, że jej wargi zrobiły się wręcz sine. 58-latkę wyciągnięto z busa. Jeden z pasażerów rozpoczął resuscytacje krążeniowo-oddechową, a kierowca zadzwonił po pogotowie. Gdy jednak przybyli na miejsce lekarze zobaczyli „pacjentkę”, powiedzieli, że dzielny pasażer może przestać. Pani Krystyna nie żyła już od kilku godzin.

Sekcja

Sprawą zainteresowała się holenderska policja. Stróże prawa powiadomili rodzinę zmarłej. Jej ciało poddane zostało zaś sekcji zwłok. Ta bardzo szybko wykluczyła udział osób trzecich. Polka zmarła na skutek zatoru, skrzepliny w jednej z żył. Zgon musiał najprawdopodobniej nastąpić we śnie, podczas blisko 22-godzinnej jazdy samochodem.

Niebezpieczna podróż

Podczas długiej, blisko 2000-kilometrowej podróży, w żyłach kobiety, najprawdopodobniej w nodze, powstał zakrzep. Dzieje się tak w sytuacji, gdy na jakimś przewężeniu, np. spowodowanym miażdżycą, płytki krwi zaczynają się zlepiać ze sobą i powstaje czop, który hamuje przepływ krwi. Może on powodować niedokrwienie, a przez to ból w kończynie. Taka sytuacja jest uciążliwa, ale nie zagraża jeszcze ludzkiemu życiu. Dopiero w momencie, gdy „czop” zerwie się ze swojego miejsca i powędruje dalej z krwiobiegiem do serca i płuc, może dojść do tragedii. Gdy skrzeplina zatka główne tętnice lub dotrze do płuc, pacjent, jeśli natychmiast nie znajdzie się w szpitalu, jest nie do uratowania. Pojawiają się problemy z wymianą gazową, oddech staje się coraz płytszy, natleniona krew nie dociera do poszczególnych organów, w tym mózgu. Człowiek traci przytomność i umiera. Jeśli do takiej sytuacji dojdzie, tak jak w tym przypadku, podczas nocnej jazdy, ofiara może nieświadoma niczego umrzeć we śnie.

Jak uchronić się przed zatorem

By uchronić się przed zatorem, wystarczy pić dużo wody oraz wychodzić z pojazdu. Podczas przerw warto opuścić  busika, zrobić kilka przysiadów, skłonów czy „pajacyków”. Dzięki temu rozruszamy nasz organizm i unikniemy potencjalnej tragedii.