Pożar w elektrowni atomowej w Holandii

Ciała wydobywane spod gruzów w Hadze

Jak donoszą służby bezpieczeństwa Królestwa Niderlandów w czwartek wybuchł pożar na terenie elektrowni atomowej w Dodewaard, w Gelderland. Region bezpieczeństwa Gelderland-Zuid stwierdza, iż sytuacja została szybko opanowana, a ogień nie uszkodził żadnej instalacji, nie ma też ryzyka promieniowania.

Pożar w elektrowni atomowej – hasło to powoduje, iż wielu ludzi pamiętających jeszcze 1986 rok, ma przed oczyma jeden obraz – Czarnobyl. Na szczęście czwartkowe wydarzenia w Holandii nie mogą równać się z wydarzeniami znanymi z historii, czy ostatnio bardzo popularnego serialu pokazującego sytuację na terenie obecnej Ukrainy. Jak zapewniają służby, pożar był cały czas pod kontrolą, a w powietrze nie dostał się ani miligram substancji promieniotwórczej.

 

Brak powodów do niepokojów

Elektrownia atomowa w Dodewaard, w Gelderland to obecnie nieczynny już kompleks. Niemniej jednak nawet gdy reaktory są wyłączone, istnieje pewne hipotetyczne ryzyko wydostania się do atmosfery radioaktywnych pierwiastków. Mogłaby to mieć miejsce, gdyby ogień i wysokie temperatury dotarły do pomieszczeń reaktora, a systemy bezpieczeństwa nie potrafiły zdusić płomieni. W czwartek zapaliło się poszycie i dach na jednym z budynków. Cała instalacja nie była zagrożona, a ogień bardzo szybko stłumiono. Po żywiole zostały już obecnie tylko ślady uszkodzeń i osmalenia fasad w kilku miejscach.

 

Przyczyna

Tym, co jednak obecnie zastanawia służby bezpieczeństwa, to przyczyna wybuchu ognia. Służby nie są w stanie, na chwilę obecną, podać jak doszło do pożaru. To zaś w przypadku instalacji atomowych jest niekomfortowe. Dlatego też zaraz po ugaszeniu ognia, rozpoczęło się drobiazgowe śledztwo mające na celu nie tylko znalezienie przyczyny, ale również określenie prawdopodobieństwa powtórzenia się takiej sytuacji w przyszłości. Dochodzenie to może potrwać kilka dni.

Ryzyko wybuchu

W akcji gaśniczej brało odział wiele jednostek straży pożarnej, pogotowia i policji. Służby działały według protokołów GRIP-1, co oznacza, iż wszystkie jednostki podlegały pod jedno kierownictwo. Podczas gaszenia pożaru ograniczono ruch na część dróg dojazdowych do elektrowni, po to by służby ratownicze miały jak najlepszy dostęp do kompleksu. Pomimo, iż sytuacja była cały czas pod kontrolą, gapiom nakazano jak najdalej oddalić się od miejsca pożaru. Istniało bowiem ryzyko wybuchu. Nie chodziło to jednak o reaktor, bo ten jak wspominaliśmy, był bezpieczny. Na dachu palącego się budynku miały znajdować się butle z gazem, które mogły eksplodować i ranić odłamkami postronne osoby. Do detonacji jednak nie doszło.

Elektrownia atomowa w Dodewaard została zamknięta w 1997 roku. W kompleksie nie ma już paliwa ani odpadów radioaktywnych.