Policja strzela do Polaka podczas jego eksmisji

strzały i ładunki zapalające przy eksmisji Polaka

To, co wydarzyło się podczas eksmisji Polaka z domu w Rheden przypominało sceny z filmów. Sytuacja wyraźnie wymknęła się spod kontroli.  Nasz rodak niemający nic do stracenia użył ładunków zapalających. Policjanci jak i eksmitowany trafili do szpitala. Co stało się podczas z pozoru zwykłej policyjnej akcji?

O sprawie naszego rodaka mieszkającego w pustostanie w Rheden pisaliśmy już jakiś czas temu. Mężczyzna ten po wielu perypetiach życiowych właśnie tam znalazł liche, ale własne cztery kąty. Polak pojechał do pracy w Niderlandach, lecz jego życie w krainie tulipanów nie okazało się bajką. Zamiast lepszego jutra dotknęło go bezrobocie i bezdomność. Wszystko, jak wskazuje Polak, z powodu policji, która ukradła mu dowód osobisty, pozbawiając go szans na zatrudnienie, a przez to na dom. 33-latek jawnie mówił o wszystkich swoich perypetiach, iż „Holandia to kraj zinstytucjonalizowanego rasizmu”.

Eksmisja i ultimatum Polaka

Polak mieszkał więc w zrujnowanym ośrodku opiekuńczym Rhederhof. Sąd nakazał mu jednak opuszczenie nieruchomości. Wszystko dlatego, iż cały obiekt ma zostać wyburzony, a na jego miejscu ma powstać apartamentowiec. 33-latek nie zgodził się jednak na dobrowolne opuszczenie budynku. Zapowiedział, iż będzie się bronił, będzie się zapierać rękami i nogami i z własnej woli się nie wyprowadzi, chyba że sąd rozpatrzy sprawę kradzieży jego dowodu osobistego. Jak można się domyśleć, sąd sprawy nie zbadał.

Wszystko poszło nie tak

15- listopada zapadła decyzja o eksmisji. 2 grudnia do kompleksu, by wykonać decyzję sądu, przybył komornik, prokurator oraz patrol policji. Funkcjonariusze mieli asystować wymienionej wyżej dwójce, gdyby Polak podczas eksmisji stawiał opór.  Faktycznie tak się stało. Polak jak zapowiedział, tak zrobił. To, czego jednak dokonał, sprawiło, iż funkcjonariusze musieli wycofywać się z terenu obiektu i prosić o wsparcie zespołu antyterrorystów.

 

Mój dom, moja twierdza

Okazało się, iż 33-latek nie próżnował. Okopał się, zmieniając dom w twierdzę. Na wezwania służb nawołujących do natychmiastowej eksmisji odpowiedział koktajlami Mołotowa rzuconymi w nieproszonych gości. Stało się jasne, iż zwykła policja nie będzie w stanie tu nic zdziałać. Z obawy o własne zdrowie i życie postanowiono ściągnąć antyterrorystów z jednostki ds. zatrzymań oraz wezwać na pomoc odwody pogotowia i straży pożarnej. Było jasne, iż zdesperowany Polak jest gotowy na wszystko.

O godzinie 10:30 antyterroryści rozpoczęli szturm i wdarli się do domu Polaka. Jak przekazała policja, mężczyzna nadal się nie poddawał, stawiał opór. Sytuacja była tak dramatyczna, iż policja musiała otworzyć ogień do naszego obywatela.  Świadkowie mówią, iż słyszeli od sześciu do ośmiu wystrzałów.
Chwilę później na miejsce wezwano śmigłowiec ratunkowy. Polak trafił do szpitala. Ma rany obu nóg i ręki.

Ranny policjant

Sprawę otwarcia ognia bada specjalna, wewnętrzna, policyjna komisja. Ma ona ustalić, czy w przypadku tej eksmisji strzelanina była konieczna. Czy nie można było ściągnąć negocjatora lub użyć np. paralizatora. Polak bowiem nie zranił żadnego policjanta. Jedyny ranny funkcjonariusz, to efekt sprzeczki między oficerami. Jeden z antyterrorystów został ranny, ponieważ z nieznanych dotąd przyczyn podpadł policyjnemu psu, który postanowił wymierzyć zębami sprawiedliwość w trybie doraźnym. Psie szczęki okazały się na tyle silnie, iż policjant trafił do szpitala.