Polak sam sobie zorganizował promocję

Polak sam sobie zorganizował promocję

Chyba każdy chciałby, aby towar, który chce kupić, zamiast 139 euro kosztował tylko 99 centów. Byłaby to wymarzona promocja. Co jednak zrobić, kiedy sklep nie chce tak wspaniałomyślnie obniżyć ceny? Wtedy promocję trzeba zorganizować sobie samemu. Na taki pomysł wpadł nasz rodak w sklepie Albert Hein w Ede. Jego akcja zakończyła się jednak w sądzie

Przedświąteczne promocje

To był 21 grudnia. Trudno powiedzieć, czy Polak w sklepie w Ede szukał prezentów dla rodziny, czy po prostu zawsze chciał mieć frytkownicę na gorące powietrze. Urządzenie to pozwala szybko i zdrowo przygotowywać posiłki, niestety porządne modele są dość drogie. W tym wypadku sprzęt kosztował 139 euro. Przybysz znad Wisły nie miał zamiaru jednak tyle za niego zapłacić. Nie chciał też czekać na przecenę. Postanowił więc rozejrzeć się trochę po sklepie. Następnie usunął ze szklanki naklejkę z ceną i przekleił ją na frytkownicę. Dzięki temu model nagle potaniał do 99 centów.

 

Cena na metce

Z założenia plan ten miał pewne podstawy powodzenia. Zgodnie z prawem sklep nie może domagać się za dany przedmiot innej kwoty niż ta, która jest na cenówce. Jest to bowiem wprowadzanie klienta w błąd i powinien on sprzedać dany produkt po cenie z etykiety. Jest tylko jeden warunek. Taka sytuacja musi wynikać z pomyłki pracownika sklepu lub błędu w systemie. Przeklejenie metki przez klienta to zaś bowiem nic innego jak zwykłe oszustwo. Podejrzewając to, sklep może chcieć zbadać sprawę. W tym zaś przypadku nie było jednak czego badać. Polak po prostu wpadł na przeklejeniu cenówki. To był jednak dopiero początek jego kłopotów, które w minionym tygodniu doprowadziły go przed oblicze sądu w Arnhem.

 

Zatrzymanie

Jak wpadł nasz rodak? Pracownik sklepu zobaczył jak mężczyzna, kupując dwie butelki coli i frytkownicę zapłacił tylko 3 euro. Wezwał więc ochronę, ta zaś zatrzymała Polaka. Sprawa trafiła do sądu.

Proces

33-latek przed sądem tłumaczył się tym, iż to wszystko to przypadek. „Było tuż przed świętami Bożego Narodzenia, chciałem kupić prezenty, wróciłem zmęczony z pracy i chciałem jak najszybciej wrócić do domu”. Mężczyzna nawet nie patrzył na kwoty, po prostu zeskanował towary, przyłożył kartę i zapłacił. Później zaś złapała go ochrona. Jak mówił, nie ma on żadnych problemów finansowych.

 

Rowery

Może Polak faktycznie nie miał problemów finansowych, ale nie miał też czystego sumienia. 14 lipca w Ede miał rzekomo ukraść dwa rowery. Na nagraniach widać, jak 33-latek radził sobie z ich zapięciami szlifierką.  Co ciekawe rowery kradł razem ze swoją ówczesną partnerką. Jak jednak zeznał podczas procesu, ona nic nie zrobiła, została zmuszona do pomocy przez niego. Jego zdaniem jest więc całkowicie niewinna.

 

Opór

Wymiar sprawiedliwości rozpatrujący naraz obie te sprawy zauważył, iż podczas zmiany cenówki Polak był bardzo spokojny. Przy akcji z jednośladami doszło jednak do szarpaniny z policją. To zaś mogłoby działać na niekorzyść naszego rodaka, gdyby nie jeden drobny fakt. Sąd nie badał wcześniej kradzieży rowerów. W efekcie gdy 33-latek stanął przed sądem, odpowiadał on na raz za usiłowanie kradzieży i za oszustwo w sklepie. Co to oznacza? To, że pomimo tego, iż obie te sprawy dzieliło kilka miesięcy, Polak stał przed sądem jako osoba niekarana, która dopiero pierwszy raz dopuściła się czegoś złego. Mężczyzna nie miał bowiem żadnych wyroków na koncie, nie można było więc mówić o recydywie.

 

Wyrok

Prokuratura domagała się dla "mistrza promocji" kary 80 godzin prac społecznych. Sąd wydał jednak niższy wyrok. Skazał go na pięćdziesiąt godzin. Z tego zaś sześć zostało mu odliczonych z racji trzydniowego aresztowania. Kobieta, która pomagała mu kraść rowery została skazana na 32 godziny, z czego za dwa dni aresztu odliczono cztery godziny prac społecznych.

Jak więc widać z promocjami należy uważać.

 

Źródło:  AD.nl