Polak potrzebny od zaraz…

Samorządy w Holandii dały się złapać w pułapkę, którą same stworzyły. Wiele decyzji, jakie podejmowały na przestrzeni lat odnośnie Polaków i innych pracowników tymczasowych, obraca się przeciwko nim. Polak zaś staje się zagrożeniem i wybawieniem w jednym. Czemu?

Pracownik tymczasowy potrzebny od zaraz

W Królestwie Niderlandów niedługo rozpoczną się zbiory. Tysiące ludzi głównie z Europy Wschodniej wyjdą na pola, by zbierać szparagi czy truskawki. Pracownicy sezonowi są niezbędni dla holenderskiej gospodarki. Bez nich wiele upraw mogłoby po prostu zgnić na polach. Można więc bez ogródek powiedzieć, iż dzięki nam, Mołdawianom, Wręgom czy Bułgarom Holendrzy mają co położyć na stół i za co zrobić zakupy, ponieważ zarówno w rolnictwie, jak i wielu innych branżach mamy potężny wpływ na niderlandzkie PKB.

 

Polak zrobił swoje, Polak może odejść

Praktycznie wszyscy w Holandii zgadzają się z tym, iż nasi obywatele są niezbędni i bez nich gospodarka tego pięknego kraju miałaby spore problemy. Co zresztą doskonale widać teraz, gdy zmniejszyła się liczba pracowników migrujących z racji na zagrożenie COVID-19. Problem jednak w tym, iż Holendrzy najchętniej widzieli, by nas tylko na polach i w fabrykach. Pracownik tymczasowy jako sąsiad to zło konieczne. Ludzie obawiają się, że nasi rodacy wprowadzą chaos w okolicy. Sytuacja czasem doprowadza do tak kuriozalnych sytuacji, jak te w Dongen, gdzie mieszkańcy toczyli sądową batalię z gminą tylko po to, by ta nie pozwoliła mieszkać Polakom na swoim terenie. Polski pracownik jest więc dobry, gdy pracuje i mieszka daleko, jak najdalej od Holendra.

 

Polski pracownik- słodka trucizna

Wiosna 2020 roku i sytuacja związana z globalną pandemią doprowadziła jednak do bardzo ciekawej sytuacji. Polski pracownik stał się dla Holendrów słodką trucizną. Mieszkańcy Niderlandów boją się epidemii koronawirusa i najchętniej zamknęliby granicę, tak jak zrobiło to wiele krajów UE. Niestety nie mogą tego zrobić choćby ze względu na pełne pola szparagów. Rolnicy potrzebują więc pracowników z zagranicy. Apele te są tak głośne, że interweniowała nawet Unia Europejska. Polscy pracownicy lub robotnicy z innych krajów Europy muszą przyjechać do Holandii, ponieważ Holendrzy nie wyjdą na pola. Trzeba więc przezwyciężyć strach i liczyć na to, że przybyli pracownicy będą zdrowi.

 

Lata zaniedbań

Gdy jednak polscy pracownicy pojawią się w Holandii, oczom lokalnych społeczności ukazuje się kolejny problem. Jak alarmują związki zawodowe wielu przyjeżdżających robotników mieszka w koszmarnych warunkach. Ludzie ci są zakwaterowani w przepełnionych bungalow, w parkach wakacyjnych, czy w mieszkaniach gdzie, by „upchnąć” więcej robotników, wstawia się piętrowe łóżka.

Nie ma się czego dziwić. Mało kto chce mieć polskich pracowników u siebie, dlatego też tam, gdzie można ich zakwaterować, lokuje się ich jak najwięcej, a potem najwyżej dowozi busikami do pracy.

 

Zagrożenie epidemiologiczne

Jak jednak zauważają związki zawodowe i służby sanitarne takie działanie to proszenie się o kłopoty. Tak duże zagęszczenie w warunkach epidemii koronawirusa może doprowadzić do powstania ogniska epidemii. Wystarczy, by jedna osoba zachorowała, a ze względu na brak zachowania odległości w domu, czy podczas dojazdu do pracy, w kilka dni pojawią się dziesiątki nowych chorych w parku wakacyjnym, czy „polskim hotelu”. Sprawę tę nagłaśnia między innymi związek zawodowy FNV, wskazując również na braki maseczek czy rękawiczek dla personelu. Władze Holandii podkreślają, iż widzą problem i traktują go jako pilny. Sęk jednak w tym, iż za bardzo nie wiedzą co z nim zrobić.

 

Kontrole?

Pojawiły się pomysły, by gminy rozpoczęły kontrole polskich domków. Służby miałyby wchodzić zarówno do hoteli robotniczych, jak i parków wakacyjnych, by sprawdzać, w jakich warunkach mieszkają pracownicy. Jeśli dochodziłoby do przepełnienia, miała istnieć możliwość zamknięcia nawet całego kompleksu. Problem jednak w tym, iż działanie to skończyłoby się pozbyciem się pracowników, a to implikowałoby kolejne problemy.

Jeśli więc Holendrzy chcą mieć na stole świeże owoce i warzywa, polscy pracownicy muszą pracować i być zdrowi. Związki podpowiadają, by skorzystać z wolnych hoteli. To niestety wiąże się z dużymi kosztami. Te zaś przekładają się na to, iż rumuński, słowacki czy polski pracownik przestanie być tani. Na to nie zgodzą się zaś przedsiębiorcy. Mamy więc błędne koło, którego na chwilę obecną nikt nie może, albo raczej nie chce rozwiązać. Wielu mówi po prostu, iż jest to nieosiągalne, albo problem leży w gestii innych służb.