Polacy w Holandii roladą i nudelzupą pomagają seniorom
Polacy w Holandii to społeczność, na którą zawsze można liczyć. Starzy i schorowani mieszkańcy przedmieść Leeuwarden od paru dni mogą próbować specjały polskiej, a konkretniej śląskiej kuchni. Wszystko dzięki inicjatywie pewnej polskiej rodziny spod Góry Św. Anny. Czy to poprawi wizerunek naszych rodaków w Holandii?
Wiele złego można powiedzieć na temat Polaków w Holandii. PR, który mamy w tym kraju, jest, delikatnie mówiąc, niezbyt dobry. Wielu postrzega nas jako alkoholików, awanturników. Pomimo tego, iż w pracy jesteśmy wzorowi, tak po wyjściu z firmy zamieniamy się, według niektórych, wręcz we wrzeszczące zwierzęta. Na szczęście są ludzie, którzy starają walczyć się z takim postrzeganiem Polaków. Przykład znajdziemy w Leeuwarden. Polskie małżeństwo po 30, Pani Krystyna i Pan Tomasz, stają się coraz bardziej znani w okolicy. Sąsiedzi mówią nawet o "małych bohaterach". Niemniej jednak sami Polacy nie chcą afiszować się ze swoim działaniem. Nam udało się jednak do nich dotrzeć.
Polacy w Holandii ludzie niezłomni
Jedną z cech opisującą Polaków jest niezłomność. Wieki naszej historii spowodowały, że potrafimy żyć i działać w każdych warunkach. Nie straszna jest więc nam epidemia koronawirusa. Zarówno w Polsce, jak i w Holandii w tej sytuacji naszym rodakom włącza się opcja "solidarność". Gdy zwykle potrafimy kłócić się o wszystko, w sytuacji zagrożenia bardzo szybko umiemy się zjednoczyć i działać na rzecz większego dobra. Polacy w Holandii w dobie COVID-19 też wykazują się altruizmem.
"Jesteśmy częścią tej społeczności"
Para naszych rodaków mieszkająca pod Leeuwarden stwierdziła, iż nie może spokojnie przyglądać się temu, co dzieje się w okolicy. 37-letni Tomasz to programista, jego 35-letnia żona jest grafikiem komputerowym. Oboje mieszkają już w Holandii od ponad 10 lat. Para mieszkała na Opolszczyźnie, ale w końcu zdecydowała się wyprowadzić na stałe do Holandii. Tam oboje znaleźli pracę w zawodzie i wiodą poukładane, dostatnie życie. Z racji koronawirusa pracują zdalnie. Brak wyjść na siłownie i basen spowodował, że mają więcej czasu dla siebie.
„Jesteśmy jeszcze młodzi, mamy dużo energii, której nie wiedzieliśmy jak spożytkować, gdy wszystko zamknięte. Chcieliśmy działać, a nie tylko siedzieć biernie i przyglądać się temu, co dzieje się dookoła. Wiemy, że w Polsce restauracje dowożą darmowe obiady dla potrzebujących lekarzy. Ten pomysł bardzo nam się spodobał. Chcieliśmy zrobić to samo. Pewnego dnia Krysia zauważyła jednak starszego mężczyznę, który zgarbiony pchał chodzik z zakupami. To było to!” - Wspominał w rozmowie z nami nasz rodak. Para, zamiast pomagać lekarzom, postanowiła zwrócić się do władz gminy i Holenderskiej Armii Zbawienia, by dowiedzieć się, czy w ich najbliższej okolicy nie mieszają stare, schorowane osoby.
Prosty plan
Plan był szalenie ambitny, a zarazem prosty. Przedstawiciele pomocy społecznej wskazali, iż w ich dzielnicy mieszka 6 takich osób. Cztery babcie i dwóch dziadków. Osoby te są samotne, nie mają bliskiej rodziny. „Postanowiliśmy pomóc tym ludziom. Codziennie gotujemy obiad. Dlaczego więc nie zrobić kilku porcji więcej. To nie są wcale duże koszty, a nas nie ukrywam stać na to. Postanowiliśmy więc dostarczać im jedzenie i podstawowe zakupy tak, by nie musieli wychodzić z domów i się narażać”.
Problemy
Zdobycie adresów i danych w dobie RODO było trudne. Na szczęście jak wspomina Polka, samorząd wraz z Armią Zbawienia i kościołem przekonał tych ludzi do skorzystania z naszej oferty.
„Na początku było dziwnie. Nie wiem, kto się bardziej stresował, my czy oni” mówił Pan Tomasz. „Nie wiedzieliśmy czego się spodziewać. Ludzie też byli nieufni. Myśleli, że to jakaś forma oszustwa, że chcemy ich okraść. Dlatego nie mówiliśmy o tym, że jesteśmy Polakami. Pierwsze spotkania i obiady to była typowa dobrze znana holenderska kuchnia. Zanosiliśmy ciepły posiłek pod drzwi, zostawialiśmy go tam i odchodziliśmy. Wszystko po to, by nie zarazić ludzi oraz po to, by ich nie przestraszyć”.
A kuku jesteśmy Polakami
Jak wspominają mieszkańcy spod Góry Św. Anny, dziadkowie po paru dniach zorientowali się, że to nie oszustwo, że ktoś chce im faktycznie pomóc. W dwóch przypadkach pojawiły się karteczki z podziękowaniami. Pewna kobieta czekała nawet na naszych bohaterów, by zaprosić na kawę. „Powiedziała, że ona już przeżyła swoje i będzie, co ma być, a jeśli nie przyjdziemy, to się obrazi. Nie mogliśmy więc niż zrobić” wspomina Pani Krystyna. „podczas rozmowy staruszka bardzo szybko wychwyciła, iż nasz niderlandzki nie jest perfekcyjny. Zaczęła dopytywać się, skąd jesteśmy. Gdy jej powiedzieliśmy, że z Polski ta powiedziała nam 'Dzień Dobry'. Okazało się, że w 1944 mieszkała w Bredzie. Jako kilkuletnie dziecko spotkała tam armię Maczka. Potem też mieszkało tam sporo polskich oficerów i zna parę słów” – wspomina Tomasz - „To ona nam powiedziała, że nie powinniśmy ukrywać tego, że jesteśmy z Polski. To powinien być nasz powód do dumy, a nie wstydu. Powinniśmy pokazać, iż nie każdy Polak jest taki, jak mówią gazety. To dało nam do myślenia”.
Śląska kuchnia
Nasi rodacy wpadli więc na pomysł, by iść za ciosem. Zamiast neutralnej kuchni postanowili przyrządzać Holendrom tradycyjne potrawy. Wtedy grupa wsparcia liczyła już 10 osób. Zamiast więc zwykłej ryby w panierce ludzie dostali roladę, kluski czy rosół. Na wszystkich tych potrawach była mała karteczka z polską bądź śląską nazwą oraz tłumaczenie na holenderski co to jest. "Oprócz tego dodawaliśmy parę słów od siebie. Taki krótki liścik z pytaniem jak się czują, czy czegoś nie potrzebują. Pisaliśmy go po niderlandzki. Dodawaliśmy 2-3 polskie zwroty, robiąc taką małą lekcję polskiego"- powiedziała nam Pani Krysia.
„To podziałało, ludzie zaczęli nam odpisywać... po polsku. Jedna z osób zadzwoniła do nas nawet, mówiąc że nie miała pojęcia, iż Polacy mogą być dobrzy. Ona myślała tylko, że pijemy i bijemy się między sobą” – wspomina Pani Krystyna. Polacy za sprawą poczty pantoflowej poczęli być rozpoznawalni też w okolicy. „Gdy robiłam zakupy w warzywniaku, nagle część produktów dostałam za darmo. Myślałam, że sklepikarka się pomyliła. Ta powiedziała jednak 'Dziękuje", czy coś, co miało być tym słowem i nazwała mnie, już po holendersku, małym bohaterem, ponieważ dowiedziała się co robię dla innych” - wspomina Polka.
Holendrzy nie chcą być gorsi
Pomimo, iż opisani tu Polacy w Holandii nie chcieli się z tym afiszować i nawet na ich prośbę zmieniliśmy ich imiona w tym materiale, to jednak ta dwójka Polaków wywarła bardzo pozytywny wpływ na tamtejszą społeczność. „Wiemy, że sami Holendrzy zaczęli gotować. Ludzie pytają się swoich starszych sąsiadów czy nie potrzebują pomocy. Chcą robić im zakupy, czy pomagać w wyprowadzaniu psa” - wspomina Pan Tomasz.
Jaki z tego morał? Czasem wystarczy mały kamyk, by spowodować lawinę dobra i że nie taki Polak straszny jak go malują.
Nasza redakcja również zachęca do takich działań. Pomagajcie innym i nie ukrywajcie przed światem tego, że jesteście Polakami. Niech Holendrzy zrozumieją, jak bardzo się mylą w stosunku do naszego narodu.