O włos od tragedii w Hilversum

O wielkim szczęściu może mówić załoga samolotu, który rozbił się w na terenie jednostki wojskowej w Hilversum w Holandii.


Piękna pogoda i praktycznie bezchmurne niebo, to wspaniałe warunki do wypoczynku i relaksu nie tylko na ziemi, ale i w powietrzu. W taki właśnie słoneczny, wiosenny dzień na podniebną przejażdżkę postanowiła wybrać się para Holendrów w niewielkiej jednosilnikowej maszynie, górnopłacie typu Cesna 172. Są to jedne z najpopularniejszych na świecie maszyn typowo turystycznych, samoloty są łatwe i proste w pilotażu, a w dodatku dość tanie co powoduje, iż często są pierwszym wyborem amatorów podniebnych wycieczek, marzących o własnych skrzydłach. Niestety samoloty te jak wszystkie maszyny latające, wymagają odpowiedniej uwagi i starannej konserwacji oraz napraw mechanicznych. W przeciwnym razie skutki awarii mogą okazać się dużo gorsze w skutkach, niż w przypadku samochodu czy łodzi.

Niezapowiedziany alarm

Poniedziałek, 8 kwietnia był również pięknym dniem dla żołnierzy stacjonujących w koszarach imienia kaprala Van Oudheusdena w Hilversum. Nagle jednak monotonie codziennej służby zakłócił cień samolotu, huk i spadające z góry gałęzie. Nowy pomysł dowództwa, inscenizacja, niezapowiedziane ćwiczenia? Nic z tych rzeczy, okazało się, że rzeczywistość potrafi wymyślić znacznie ciekawszy scenariusz, niż przypuszczali wojskowi.

O wielkim szczęściu może mówić załoga małej awionetki, która rozbiła się w Hilversum

Lądowanie awaryjne

Na chwile obecną nie wiadomo co spowodowało, iż maszyna znalazła się w koronach drzew. Czy była to awaria mechaniczna, czy też może błąd pilota. Pewne jest jednak, iż maszyna dość „gładko” wylądowała na terenie jednostki wojskowej. Problemem jednak była wysokość. Samolot zatrzymał się nie na placu apelowym, czy jednej z dróg dojazdowych, ale w koronach rosnących wysoko drzew. Maszyna w iście filmowym stylu zawisła na gałęziach, na wysokości około 10 metrów nad ziemią. Ponadto na skutek uszkodzeń poszycia z baku maszyny zaczęło wyciekać paliwo, które po chwili spadając z dziesięciu metrów, stworzyło ładną kałuże pod samolotem. Pilot i pasażer przeżyli lądowanie. Jednak do końca sukcesu brakowało właśnie owych 10 metrów. Dzięki uracie paliwa, maszynie nie groził pożar, ale by uratować załogę, wojsko musiało ściągnąć na miejsce straż pożarną, która za pomocą specjalnego podnośnika wydostała ludzi z uwiezionej maszyny.

Szczęście w nieszczęściu

Obecnie na miejscu pracują eksperci z Luchtvaarttoezicht, badający przyczynę katastrofy. Na oficjalny raport będzie trzeba jeszcze trochę poczekać, niemniej już teraz szereg czynników pozwala mówić o ogromnym szczęściu załogi samolotu. Po pierwsze, maszyny tego typu zachowują właściwości lotne przy niskich prędkościach. To zapewniło, iż siadając między drzewami, maszynie udało się zatrzymać ,a nie rozpadła się na kawałki. Po drugie, budowa samolotu. Struktura górnopłatu powoduje, że pilot dużo lepiej może obserwować teren pod nim i wybrać miejsce do awaryjnego lądowania. Ponadto im skrzydła są wyżej, tym o mniejsze gałęzie zahaczają, co zaś daje im większe szanse na przetrwanie, a zarazem utrzymanie kadłuba, który nie spada na ziemię. Po trzecie, uszkodzony bak i cieknące paliwo spadało na dół. Maszyna nie stała więc w kałuży łatwopalnej mieszanki. Ewentualna iskra nie mogła spowodować pożaru. Po czwarte, zwykłe szczęście. Na drodze samolotu nie znalazł się żaden pień drzewa i gruby konar, który mógłby przebić kadłub i zrobić krzywdę znajdującym się w nim ludziom.

Wszystko to razem sprawiło, że oprócz strachu i kilku siniaków wypadek skończył się szczęśliwie.