Nalot na park wakacyjny w Dordrechcie

Podejrzane ładunki na łące między Halle a Zelhem?

Najnowsze informacje z Holandii mówią o dużej kontroli parku wakacyjnego EuroParcs w Dordrechcie. Nalot miał na celu kontrole i przeciwdziałanie nielegalnej działalności na terenie parku bungalow.

W akcję zaangażowały się władze samorządowe gminy Dordrecht, przedstawiciele organów podatkowych, Agencji Środowiska Południowego Zuid-Holland, Regionalnego Centrum Informacji i Ekspertyz w Rotterdamie (RIEC) oraz zespołu kontrolnego Ministerstwa Spraw Społecznych i Zatrudnienia (Inspektorat SZW). Oprócz nich na miejscu pojawiła się również oczywiście policja. Nalot ten, jak mówił mediom burmistrz Wouter Kolff, to efekt wielu sygnałów, jakie otrzymywało miasto już od dłuższego czasu. Wszystkie one dotyczyły tego miejsca i mówiły, iż dzieje się tam coś więc niż to „czego oczekuje się po parku wakacyjnym”. Co ciekawe sygnały te miały płynąć nie tylko od zbulwersowanych okolicznych właścicieli domów czy dzielnicowych, w których rewirze znalazł się ośrodek. Również sami mieszkańcy parku zgłaszali uwagi co do sytuacji na jego terenie.

 

Akcja

Nalot rozpoczął się o godzinie 5 rano. Policja obstawiła tren i legitymowała wszystkich wchodzących i wychodząc z parku. Oprócz tego w ciągu dnia kontrolerzy składali wizytę w poszczególnych domkach. W razie wątpliwości budynki były przeszukiwane.

Jak wspominał burmistrz, funkcjonariusze mieli szukać nie tylko śladów działalności przestępczej, ale również innych bardzo popularnych w takich miejscach nadużyć. Kolff miał tu na myśli nielegalnych lokatorów. W domyśle chodzi tu o mieszkańców, którzy są niejako duchami. Mieszkają na terenie gminy w domkach wakacyjnych przy Rijksstraatweg, ale nie są zameldowani w gminie. Urzędnicy nie mają więc żadnych informacji na ich temat. Z takiej możliwości często korzystają np. osoby poszukiwane przez policję, ale również pracownicy tymczasowi działający na „czarno”. Oprócz duchów na przysłowiowym cenzurowanym znajdowali się ludzie mieszkający w domkach wakacyjnych od dłuższego czasu. Problem ten tyczy się w głównej mierze między innymi polskich pracowników tymczasowych. W domkach z racji na ich „wakacyjność” nie można bowiem mieszkać na stałe.

 

Umiarkowany sukces

Kilkugodzinna akcja skończyła się umiarkowanym sukcesem. Funkcjonariusze nie zatrzymali żadnych handlarzy żywym towarem, czy nie namierzyli też szkółek konopi. Nikt nie został nawet aresztowany. Śledczy nie znaleźli nawet „duchów”. Kontrola wykazała jedynie, iż część mieszkańców przebywając tam zdecydowanie zbyt długo, narusza plany zagospodarowania przestrzennego. Obecnie urzędnicy sprawdzają, czy ludzie ci pracują legalnie w Holandii. W tym zakresie, jednak do tej pory, nie znaleziono również większych uchybień.

 

Przejaskrawione relacje

Wszystko to stoi więc w o pozycji do słów burmistrza. Samorządowiec organizując tę akcję chwalił się, że przygotowywano ją miesiącami, a opierać się ona miała na dziesiątkach sygnałów. „Chcemy wybrać zgniłe miejsca”, mówił przed rozpoczęciem działań Burmistrz Wouter Kolff. Najnowsze informacje z Holandii wskazują jednak, iż nie ma mowy o „zgniliźnie”, a donosy były mocno przejaskrawione.