Migranci muszą się wynieść z Brielle Bronx

Kolejne miasto po Arnhem ma dość Polaków i innych migrujących pracowników. Mieszkańcy dzielnicy Rugge w Brielle mówią pass. Przez przybyszy z zagranicy ich spokojna kiedyś dzielnica, jak sami mówią, zaczęła przypominać niebezpieczny Bronx, znany z amerykańskich filmów.

Tam jest wszystko

O Brielle i o dzielnicy Rugge pisaliśmy już jakiś czas temu. Doszło tam do utarczek słownych i przepychanek, które zakończyły się tym, iż jeden z naszych rodaków został ranny nożem w brzuch i w nogę. Mężczyzna był przytomny, ale musiał zostać zabrany do szpitala. Porachunki jak z biednej dzielnicy Nowego Yorku mające miejsce w biały dzień przeraziły holenderskich mieszkańców. Ludzie ci jeszcze kilkanaście, kilkadziesiąt lat temu byli dumni ze swojej okolicy. Teraz część z nich boi się wychodzić z domów. Domagają się pilnych działań, inaczej wezmą sprawy w swoje ręce. Nikt na szczęście nie mówi o linczu, a bardziej o kwestiach prawnych i postępowaniu sądowym przeciw gminie, jak i pracownikom migrującym.

 

Hałas w domach pracowników

Mieszkający tam Holendrzy skarżą się praktycznie na wszystko. Hałasy z mieszkań, duży ruch, dziesiątki samochodów na obcych rejestracjach. Akty przemocy, awantury, a nawet na nielegalną plantację marihuany w jednym z okolicznych domów. Część tych skarg jest wyjątkowo zrozumiała. Wiele budynków stojących w tamtym regionie powstało w latach 60 XX wieku. To zaś oznacza, iż domy te nie są w żaden sposób izolowane. Słychać w nich każdy krok sąsiada z góry czy z dołu, nie mówiąc już o głośniej muzyce czy awanturach. W takiej sytuacji wystarczy praca w systemie zmianowym, by budzić sąsiadów, wychodząc lub wracając w nocy z pracy.

 

Przeludnienie

Z hałasem, zdaniem rodowitych mieszkańców, nierozerwalnie związane jest przeludnienie. W mieszkaniach, w których powinno być maksymalnie 4 domowników, można czasem zastać 10, 12 pracowników. Z większością z nich lokalna społeczność nie ma żadnego kontaktu. Ludzie nie potrafią się porozumieć. Nie chodzi tu tylko o Polaków i Rumunów. Dzielnicę zamieszkują również pracownicy spoza Europy, którzy nie znają nawet podstaw angielskiego. Trudno więc odnaleźć z nimi jakikolwiek wspólny język, tym bardziej, iż większość z nich mieszka tam tylko „przez chwilę”.

 

Dżungla, śmietnik i szczury

Holendrzy skarżą się nie tylko na zachowanie pracowników, ale i na to, jak traktują budynki. Niektóre ogrody są pięknie zadbane, ale inne zamieniają się w dżungle. Nikt o nie nie dba. Inne to składy złomu z dziesiątkami starych rowerów, czy części samochodowych. Czasem w okolicy pojawiają się nawet plagi szczurów, ponieważ mieszkańcy wynoszą śmieci na podwórko, fundując tym samym darmową stołówkę gryzoniom.

 

Dobry, zły i brzydki

Wielu Holendrów potwierdza, iż nie każdy emigrant to zło. Niektórzy mieszkańcy są bardzo mili. Czasem nawet pomagają lokalnej społeczności. Są to jednak jednostki. Prędzej, czy później odjeżdżają. Na ich miejsce, pojawiają się kolejni. Raz lepsi, raz gorsi. Najgorsze jest to, iż przez charakter ich pracy i to, że są tam tylko na pewien okres, mało kto przejmuje się tym, co jest wokół niego. Po pierwsze to nie jest ich dom. Wielu z nich nie ma w nim nawet pokoju, tylko łóżko. Po drugie budynek należy do firmy pośrednictwa lub agencji pracy i najemcy muszą płacić za dach nad głową. Czy ktoś, wynajmując pokój w hotelu i płacąc za niego ogromne sumy, maluje w nim ściany czy kosi trawnik? Raczej nie. Z tego tez względu gniew mieszkańców w równym stopniu rozkłada się na mieszkańców, jak i właścicieli nieruchomość. Z tego też względu społeczność Rugge chce ograniczenia możliwości zakwaterowania tam migrantów. By nie było jeszcze gorzej, niż jest.

 

Władza ma związane ręce

Samorząd wskazał jednak, iż ma związane ręce. Policja może interweniować w przypadku faktycznych awantur. Są to jednak działania doraźne, a nie rozwiązania systemowe. Te bowiem nie istnieją. Fakt, burmistrz może podjąć decyzję o zamknięciu danego domu i ewakuacji jego mieszkańców. Takie coś może mieć miejsce jedynie, gdy budynek zagraża życiu mieszkających w nim ludzi lub gdy istnieje długotrwała uciążliwość np. w postaci terroryzowania innych mieszkańców. Głośnie zachowanie, czy sporadyczne śmiecenie nie wyczerpują podstaw prawnych, by skorzystać z tej sankcji. Nawet pchnięcie nożem nie pozwala wyrzucić mieszkańców.

 

Muszą mieszkać

Jedyną możliwością, jaką rozważa gmina, jest nakaz „samozamieszkania”. Przepis ten, przynajmniej w małym stopniu, miałby ukrócić przerabianie dzielnicy na jedną, wielką sypialnię dla migrantów. Zakłada on, iż nabywca lub najemca nieruchomości nie może jej od razu podnająć. Mówiąc inaczej, ma on obowiązek pod groźbą grzywny w wysokości 20 000 euro, mieszkać w niej przez dwa lata. Jeśli zaś nie chce się tam osiedlić, nie ma problemu, ale przez ten okres nikt inny nie może tam się zakwaterować. Działania te jednak raczej tylko spowolniłyby, a nie zatrzymały napływ pracowników tymczasowych.

Oficjalnie w Rugge ma mieszkać 83 pracowników migrujących, w 25 domach. Jak zauważają jednak Holendrzy, dane te są bardzo zaniżone. Wystarczy udać się na 2-3 godziny do Lidla, by zobaczyć, iż zakupy robi tam dużo więcej przybyszy spoza Holandii.