Kolejny cios w „polskie sklepy” i Polaków

Polskie sklepy zamykane przez samorządy

Polski supermarket „Biedronka” w Aalsmeer, który we wtorek został zniszczony w wybuchu bombowym, otrzymał kolejny cios. Tym razem jednak napastnikiem jest ktoś, kogo uznawano za przyjaciela. Atak ten może okazać się nawet bardziej druzgocący niż ładunek wybuchowy i ogień, który strawił lokal. Co więcej, precedens ten może doprowadzić do tego, iż polskie sklepy zaczną bankrutować w Holandii. 

Potężny huk i ogień. Ledwie kilka chwil starczyło, by polski sklep Biedronka znajdujący się w Aalsmeer, zmienił się w pogorzelisko. Pomimo poświęcenia strażaków, którzy heroicznie walczyli z ogniem, lokalu nie udało się uratować, spłonął praktycznie całkowicie.
Już następnego ranka oprócz policji na zgliszczach lokalu pojawili się właściciele, którzy postanowili sprawdzić, jak duże ponieśli straty i jak szybko uda się wznowić działalność.

Odszkodowanie i powrót do interesu

Jak wspominała we wczorajszym wywiadzie Pani Magda, wiele polskich sklepów posiada ubezpieczenia, które pozwalają zminimalizować ewentualne straty. Zresztą o sprawie zamachów bombowych na polskie sklepy, a właściwie sklepy z polskimi produktami prowadzonymi przez Kurdów, mówi teraz cała Holandia. Nie byłoby więc problemów z pożyczką na cel odbudowy. Wszystko to pozwoliłoby, aby właściciele ze względnym optymizmem spoglądali w przyszłość. Tak było przynajmniej do piątku. Wtedy to bowiem na sklep spadł kolejny cios. Atak ten przyszedł jednak ze strony, z której nikt się tego nie spodziewał.

Decyzja władz

Burmistrz Aalsmeer, Gido Oude Kotte bardzo współczuje pogorzelcom. Wie, ile ten sklep znaczył dla nich, jak i dla polskiej społeczności w regionie. Samorządowiec wie, iż właściciele chcieliby jak najszybciej wrócić do interesu, znów zacząć działać, by odrabiać straty. Niestety nie będzie im to dane. Lokalny decydent postanowił bowiem zamknąć sklep na czas nieokreślony. Nie chodzi tu bynajmniej o to, iż obecnie są to cuchnące ruiny. Nawet po gruntownej odbudowie lokal ma być nieczynny.

Polskie sklepy zagrożeniem dla społeczności

Burmistrz, podejmując tę decyzję, powołuje się na niejasne okoliczności ataku bombowego na polski sklep. Zdaniem lokalnych władz pozwolenie na wznowienie działalności mogłoby doprowadzić do tego, iż przestępcy zaatakują ponownie, używając np. mocniejszego ładunku lub detonując go w momencie, gdy w sklepie będą ludzie. Na coś takiego odpowiedzialni rajcy nie mogą zaś się zgodzić. Dlatego też sklep zostanie zamknięty przez czas nieokreślony, do momentu aż policja nie wytropi i złapie sprawców.

Można więc powiedzieć, iż burmistrz staje po stronie bandytów, którzy chcieli usunąć Kurdów z interesu. Z drugiej jednak strony nie sposób nie zgodzić się z przytaczaną przez samorząd argumentacją, która wskazuje na ochronę ludzkiego zdrowia i życia. Nie bez znaczenia są tu opisywane przez nas wczoraj wydarzenia z Beverwijk, gdzie napastnicy kolejny raz zaatakowali ten sam sklep.

Niebezpieczny precedens

Wielu Polaków mieszkających w Niderlandach widzi w tej decyzji jednak niebezpieczny precedens. Niektórzy wieszczą nawet koniec polskich sklepów w Holandii. Snują oni bowiem ponurą wizję, iż każdy większy incydent związany z atakiem na polskie sklepy, może doprowadzić do zamknięcia lokalu ze względów bezpieczeństwa. Wystarczy, iż przykładowo konkurencja wybije szyby, ostrzela sklep czy rzuci w niego koktajlem Mołotowa, a władze momentalnie go zamkną, by powołując się na „prawdopodobnie zwiększone ryzyko kolejnego poważnego zakłócenia porządku publicznego”, jak zrobił to burmistrz Aalsmeer. Pozbycie się zaś polskiego sklepu może być również sposobem na pozbycie się często uciążliwej Polonii, która robi w nim zakupy i spotykała się przed jego wejściem. To zaś może się okazać doskonałą bronią dla Holendrów poirytowanych zachowaniem Polaków, tak jak to miało miejsce np. w Roosendaal.