Holendrzy są coraz bardziej skąpi?

Czyżby Holendrzy stali się bardziej skąpi w ostatnich latach. Wiele na to wskazuje. Widać to choćby po wysokości zostawianych napiwków. Co spowodowało tę zmianę podejścia mieszkańców Niderlandów.

Jak zauważa personel barów, cukierni czy restauracji goście coraz rzadziej zostawiają im napiwki. Te zaś, które otrzymują, często są dużo niższe niż przed pandemią. Czyżby więc nagle Holendrzy zrobili się bardziej skąpi? Czyżby liczyli się obecnie z każdym euro. I tak i nie.

 

Rozsądne gospodarowanie budżetem

Mieszkańcy Królestwa Niderlandów sporo zaoszczędzili na pandemii. Rok zamknięcia kin, klubów, restauracji, czy rezygnacja z wyjazdów wakacyjnych sprawiła, że wielu z nich zaoszczędziło sporo pieniędzy. Teraz zaś gdy gospodarka od pewnego czasu jest systematycznie odmrażana, część tych środków wraca do obiegu. Wiadomo jednak, iż po roku zastoju Holendrzy nie chcą przepuścić całych tych oszczędności. Kryzys epidemiczny pokazał wielu osobom dobitnie, iż ich sytuacja związana z pracą czy zarobkami nie jest pewnikiem i naprawdę niewiele trzeba, by popaść w problemy. W efekcie Holendrzy nie trwonią pieniędzy już tak bezmyślnie. Nie oznacza to jednak, iż wcale nie wydają gotówki. Konsumpcja dóbr wszelakich ostro wzrosła. Wiele zaś lokali gastronomicznych nie może narzekać na brak gości. Dlaczego więc kelnerzy tak narzekają?

 

10%

Pracownicy gastronomii w Holandii zarabiają, tyle by związać koniec z końcem. Nie jest tak jak w Stanach, gdzie napiwek jest stale wliczany do rachunku i stanowi on jeden z elementów pensji. W krainie tulipanów napiwek to podziękowanie za obsługę. Zwyczajowo wynosi ona 10% kwoty rachunku, gdy jesteśmy w restauracji. Gdy jednak pijemy w ogródku piwnym tylko jedno piwo, dobrym zwyczajem jest zaokrąglić w górę, stwierdzając, iż „reszty nie trzeba”. To taki gastronomiczny savoir-vivre.

Aplikacja do rozliczenia podatku z Holandii

Owe 10% nie odpowiada jednak na postawione pytanie o spadek wysokości napiwków. Jak wskazują ekonomiści, za sytuację tę odpowiadają podwyżki i sama epidemia. Po pierwsze w wielu lokalach miały miejsce podwyżki. Restauratorzy, by zniwelować rosnące ceny produktów, prądu lub gazu podnieśli koszty. Zrobili to jednak tak, by nie wzbudzać zgorszenia. W górę zwykle poszły dalsze cyfry z kwoty. Potrawa, która kosztowała kiedyś np. 16 euro, teraz kosztuje 19. Wszystko po to, by nie przekroczyć „magicznej” jedynki z przodu. Działa to na podobnej zasadzie jak ceny 9.99 w supermarkecie.
Efektem tej sytuacji jest zaś to, iż klient, który zamawiał drinka za 3 euro, teraz płaci 4, więc kelnerowi zostaje tylko 1 euro napiwku zamiast 2.

 

Płatność kartą

Drugim wspomnianym problemem jest COVID-19. W okresie epidemii wszyscy apelowali o płatności kartą. Rozliczenia bezgotówkowe przyjęły się też w gastronomii. Obecnie mało kto płaci już w walucie. Wszyscy przykładają karty do czytników i jest po wszystkim, w tym też i po napiwku. Tego bowiem kelnerzy nie mogą sobie nabić na kasę fiskalną, a goście rzadko kiedy wpadają na pomysł, by dać osobno obsłudze gotówkę do kieszeni, nie wspominając, iż zwykle nawet jej nie mają.

Wszystko to powoduje, że obsługa sali dostaje do kieszeni zdecydowanie mniej niż przed pandemią. Nie jest to wina jednak ludzi, a nowej rzeczywistości. Wysokie napiwki nadal się zdarzają, są to jednak pojedyncze przypadki, które nie ratują średniej.