Głód i bezdomność postawiły Polaka przed sądem

Amsterdam bierze na siebie długi bezdomnych

„Musiałem kraść, żeby jeść”. Wzruszające wyznanie 31-letniego Polaka, który w miniony piątek stanął przed sądem z powodu serii kradzieży mających miejsce rok temu.

Nasz rodak nigdy nie miał problemów z prawem. Na terenie Polski był przykładnym obywatelem. W Holandii również był wzorowym pracownikiem tymczasowym. Jednak w pewnym momencie jego świat runął w gruzach. Nasz rodak pracował przez dwa lata w Niderlandach za pośrednictwem bardzo dobrze znanej agencji zatrudnienia. Doszło jednak do sporu z pracodawcą, mężczyzna z dnia na dzień stracił wszystko, pracę i dach nad głową. Co ważne utracił również, na skutek zbiegu różnych okoliczności swój dowód osobisty.

 

Polak przez pewien czas mieszkał w pustostanie w Rheden, z czasem jednak skończyły mu się pieniądze. Nie mogąc znaleźć pracy z powodu braku dokumentów, zameldowania i nieznajomości języka, zaczął głodować. To zaś spowodowało, iż postanowił zejść na drogę przestępstwa.

Nasz rodak dokonywał drobnych kradzieży, ale przed holenderskim sądem rozpatrywane jest tylko kilka spaw.

 

Proces

Prokurator domaga się dla obywatela Polski roku więzienia, z czego 4 miesiąca miałyby być warunkowo zawieszone. Oprócz tego oskarżyciel chce, by oskarżony miał nadzór kuratorski i leczenie TBS. Wydawać się to może wysoką karą za drobne kradzieże, ale nie jest to takie proste, jak mogłoby się wydawać. Polak nie kradł bowiem tylko chleba.

Prokurator podczas procesu skrzętnie wypominał naszemu obywatelowi, że jeśli głód tak bardzo mu doskwierał, to dlaczego oskarżony ukradł wino, słuchawki czy lampy ze sklepu? Generalnie Polak odpowiada za sześć kradzieży, z czego w przypadku trzech złodziej posługiwał się nożem. Ostrze nie było tylko i wyłącznie rekwizytem dla postrachu. 31-latek je wykorzystał.

 

Według obrony, za tragiczną sytuację naszego rodaka odpowiada agencja pośrednictwa pracy. 

 

Pojmanie i zarzuty

Ostatnim „skokiem” mężczyzny był rabunek w Mediamarkt w Duiven, podczas którego Polak chciał wynieść słuchawki i aparat. Niestety został on namierzony przez ochroniarza, który rozpoznał podejrzanego na podstawie rysopisów podanych przez policję po wcześniejszych jego akcjach. Pracownik sklepu nie chciał jednak ryzykować samodzielnego ujęcia złodzieja, ponieważ wiedział, że mężczyzna może mieć ze sobą nóż. Dał więc tylko znać policji i postanowił śledzić Polaka. Gdy funkcjonariusze dotarli na miejsce, zdecydowali się zatrzymać mężczyznę. Doszło wtedy do incydentu, w którym raniony został jeden z mundurowych. 31-latek tłumaczył się, że była to samoobrona, policjanci zaszli go bowiem od tyłu i ich nie widział, ale sąd podchodzi sceptycznie do tej sprawy. Prokurator zaś wypomina, iż miesiąc wcześniej właśnie groźby nożem pozwoliły mężczyźnie uciec podczas przyłapania na gorącym uczynku, gdy kradł lampę ze sklepu Intratuin w Arnhem. Powtórzyło się to również w Albert Heijn, kiedy sklepikarz zagrodził mu drogę po kradzieży butelki wina.

 

Linia obrony

Obrońca mężczyzny wskazuje jednak, że Polak nie jest napastnikiem a ofiarą. Ofiarą pośrednika z literą O na początku swojej nazwy. To właśnie zdaniem prawnika konflikt z pośrednikiem i momentalna eksmisja z domku w parku wakacyjnym, w Etten Leur, doprowadziły to tego, że jego klient stanął przed sądem. Kradł bowiem by żyć. Przywłaszczone sobie zaś fanty, takie jak słuchawki czy lampa, miały posłużyć do pozyskania środków finansowych na nowy dowód osobisty, który pozwoliłby mu wrócić do pracy.

 

Wyrok sądu w sprawie usłyszymy dopiero za dwa tygodnie.