Chcieli pozbyć się Polaków i dostali za swoje

Sprzedawcy polskiego sklepu stróżami moralności

Wydarzeń w gminie Alphen nie można nazwać, inaczej jak chichotem losu, który po prostu zakpił sobie z Holendrów. Rdzenni mieszkańcy Niderlandów mieli tam dość pijanych pracowników migrujących, między innymi Polaków robiących zakupy w Aldi.  „Aldika” udało się więc pozbyć. W jego miejscu pojawił się jednak… polski supermarket. Co więcej, na skutek błędów ze strony gminy, sklep z polskimi produktami jest obecnie nie do ruszenia.

rozliczenie podatku z Holandii

Cierń w oku gminy

Supermarket Aldi dla części lokalnych mieszkańców Boskoopse Snijdelwijk był cierniem w oku. Wszystko z racji na jego klientelę. Nie chodzi tu oczywiście o Holendrów. Ci nie mają sobie nic do zarzucenia. Samorządowcy jak i okoliczni mieszkańcy zgłaszali najwięcej niedogodności spowodowanych przez pracowników migrujących. Ci przyjeżdżali czasem w weekendy do sklepu całymi gromadami. W dni wolne Polacy, Rumuni czy Węgrzy robili zakupy w sklepie, spacerowali po okolicy, hałasowali, pili piwo na okolicznych ławeczkach. Niekiedy nawet oddawali mocz na okoliczne budynki. Mieszkańcy mieli tego dość. Władze też. W końcu jednak pojawiło się przysłowiowe światełko w tunelu. Okazało się bowiem, iż sieć bardzo docenia klientów w postaci pracowników migrujących. W efekcie kierownictwo sklepu postanowiło przenieść się do nowej siedziby w Westpark, w okolicy dwóch hoteli robotniczych i parku biznesowego.

 

Światełko w tunelu…

Wiadomość ta była wręcz przysłowiową gwiazdką z nieba, dla władz gminy. 18 lutego podjęto więc decyzję administracyjną, w której rada miasta zdecydowała, że po wyprowadzce Aldi w miejscu supermarketu nie będą mogły powstać żadne nowe punkty handlowe. Była to swoista decyzja przygotowawcza pod dalsze działania.
Po odejściu Aldi budynek został wyremontowany. Później zaś, po przetargu, nowy właściciel otworzył tam Fresh Market. W efekcie od dwóch tygodni na miejscu Aldi działa nowy sklep, który jest niczym innym jak polskim supermarketem, oferującym szeroki asortyment znad Wisły, uzupełniony o holenderskie produkty.

 

… było reflektorem rozpędzonej lokomotywy

Okazało się więc, iż owe światełko w tunelu, które widziały władze gminy, okazało się reflektorem pędzącej na samorządowców lokomotywy, której maszynista na chwilę przed tym jak zmiótł lokalnych polityków z torów swoją maszyną, widział ich zdziwione twarze. Stało się bowiem jasne, iż w tym ogromnym entuzjazmie, z jakim władze chciały pozbyć się problemu migrantów, popełniły pewien błąd. W wielkim skrócie, radni w ustawie podali, iż na miejscu Aldi nie mogą powstać żadne nowe punkty handlowe. Owe „nowe” oznaczało w tym przypadku bardziej „inne”. Przykładowo nie mogłaby tam powstać siłownia, kino czy sklep z tapetami. Nowy supermarket w miejscu tego starego jest zaś niejako kontynuowaniem działalności, tym bardziej że nazwa i sprzedawany też holenderski asortyment nie pozwala nawet na tak sztuczne rozróżnienie jak nazwanie go typowo polskim sklepem.

 

Po sprawie

Co to oznacza? To, iż właściciel lokalu Kurd, mówiący zarówno po polsku jak i po holendersku, może spać spokojnie. Władze nie mają szans, by usunąć go z tej lokacji. Jedyną możliwością byłoby wykupienie od niego lokalu, a na to samorządowcy nie mają pieniędzy.
Sklep zaś po dwóch tygodniach swojej działalności wydaje się zaaklimatyzować w nowej lokalizacji. Z racji na duży i zróżnicowany asortyment zakupy robią w nim zarówno polscy migranci jak Holendrzy, którzy mają do niego blisko lub szukają nowych smaków kuchni ze wschodu, jak czasem postrzegają nasze rodzime potrawy. Wszystko idzie tak dobrze, iż gospodarz planuje rozbudowę sklepu i zatrudnienie dodatkowego personelu w najbliższym czasie.