Bezpieczeństwo po holendersku
Wydawać by się mogło, iż Holandia to kraj cywilizowany, w którym prawo i przepisy odgrywają znaczącą rolę w życiu obywateli. Gdzie szanowane jest bezpieczeństwo i zdrowie pracowników, gdzie liczy się człowiek, a nie zysk. Czy to prawda? Cóż, niestety niekoniecznie.
Standardy
Holandii bardzo daleko do Chin czy Indii, gdzie, zysk stawiany jest na często pierwszym miejscu. W razie wypadku zaś podmienia się po prostu pracownika na nowego. Obraz ten jest oczywiście przejaskrawiony, nie ulega jednak wątpliwości, iż w niektórych rejonach świata pracownik ma lepszą lub gorszą pozycję. Holandia zawsze w tym zestawieniu plasowała się w czołówce, w której to robotnik miał „dużo do powiedzenia”, a pracodawca szanował jego zdrowie, życie i czas wolny. Od tej reguły, nawet w najlepiej rozwiniętym kraju, zawsze znajdą się wyjątki. Na przykład obozy pracy XXI wieku, gdzie pracujący za centy robotnicy ze wschodu muszą żyć w tragicznych warunkach i pracować kilkanaście godzin dziennie. Niemniej jednak wydawać by się mogło, iż w dużych firmach i zakładach sytuacja jest co najmniej dobra. Nie powinno tam dochodzić do stawiania zysków ponad zdrowiem i życiem pracowników.
Kontrola
Kontrola mająca jednak miejsce pod koniec tygodnia w jednej z fabryk zajmującej się produkcją kleju w Groningen wykazała jednak, iż nawet w znanych przedsiębiorstwach sytuacja może wyglądać zupełnie inaczej, niż początkowo się wydaje. Po wizycie urzędników z Inspekcji Spraw Społecznych i Zatrudnienia ten duży zakład został zamknięty, a pracownikom kazano udać się do domu. Dlaczego?
Pomimo ogromnego stężenia łatwopalnych oparów w powietrzu zakład nadal pracował. Czy było to przeoczenie dyrekcji, czy zimna kalkulacja nastawiona na zysk?
Zagrożenie wybuchem
Wszystkiemu winne były warunki pracy. Nie chodzi tu jednak o jakość i ciężkość pracy, a atmosferę panującą w zakładzie. Atmosferę tę zaś należy rozumieć w 100% dosłownie. Nie mówimy tu bowiem o złośliwym koledze z pracy czy marudnym szefie, a oparach jakie znajdowały się w zakładzie. Rozpuszczalniki używane do produkcji klejów w firmie, w Groningen same z sobą wchodzą w reakcje i powodują, iż na terenie zakładu oprócz niezbyt przyjemnego zapachu, unosiły się w powietrzu pary łatwopalnych substancji. Zdaniem inspekcji ich stężenie było tak duże, że wystarczyła tylko jedna mała iskra, by w niektórych rejonach zakładu, powstała kula ognia, powodująca straty w sprzęcie oraz śmierć lub ciężkie poparzenia pracowników. Według przeprowadzonego badania, do zapłonu nie potrzeba było nawet źródło ognia, takie jak zapałka czy papieros. Wystarczyłaby iskra wyładowania elektrostatycznego powstałego np. na sekcji opakowań plastikowych.
Wystarczyła iskra wyładowania elektrostatycznego, by doprowadzić do wybuchu.
Wolne
W zaistniałej sytuacji cały zakład musiał przerwać produkcję, a pracownicy udali się na płatny urlop. Nie wiadomo jeszcze, kiedy fabryka wznowi pracę. Ze względu na bezpieczeństwo personelu producent musi najpierw zidentyfikować źródło zagrożenia. Potem zaś wprowadzić systemy pozwalające na jego niwelację (np. odpowiednie pompy i wywiewy). Inspekcja Spraw Społecznych i Zatrudnienia będzie nadzorować proces modernizacji. Dopuści do wznowienia prac tylko wtedy, gdy sytuacja na fabrycznych halach będzie gwarantować bezpieczeństwo.
Nie wiedzieli?
Kwestią otwartą pozostaje pytanie, czy szefostwo firmy wiedziało o istniejącym zagrożeniu i ignorowało je z racji na utratę zysków, czy też było kompletnie nieświadome zagrożenia. Obie te sytuacje stawiają firmę w bardzo złym świetle. Jedynie sprawne działanie i pełna otwartość może ochronić ją przed spadkiem zaufania nie tylko pracujących tam robotników, ale i kontrahentów. Rzadko kiedy chcą oni mieć coś wspólnego z zakładami, w których ryzykuje się życiem pracownika.