Belastingdienst znów łamie prawo

Nad holenderskim urzędem skarbowym znów zbierają się czarne chmury. Tym razem służby wskazują, iż Belastingdienst przez 7 lat jawnie łamał przepisy, naruszając prawo do prywatności klientom, którzy znaleźli się na czarnej liście urzędu.

Dane, które wyszły na światło dzienne w piątek, wskazują, iż ofiarą tego procederu mogło paść aż ćwierć miliona holenderskich podatników, przy czym wielu z nich znalazło się na owej „czarnej liście” bez silnych dowodów. Urzędnikom wystarczył bowiem cynk od ex, by jego partnera/partnerkę wpisać na listę podejrzanych oszustów. Nie trzeba było mieć żadnych dokumentów, podejrzanych kwitów, wystarczyło zwykłe podejrzenie, myśl, iż ktoś może być oszustem. Urząd tego nie sprawdzał.

Holenderski urząd do spraw ochrony danych osobowych (AP), przez ostatnie miesiące wnikliwie badał Faud Signaling Facility (FSV), dokumentu szerzej znanego jako "czarna lista" Belastingdienst. Od bowiem samego początku, od momentu ujawnienia istniał FSV, wzbudzał on poważne kontrowersje. Kontrowersje te potwierdziły się po publikacji raportu AP. Wynika z niego, między innymi, iż dokument był używany od końca 2013 roku do lutego 2020. W tym czasie w jego rekordach znalazło się 270 000 podatników.

 

Miłe złego początku

Początkowo dokument wyglądający jak arkusz Exela miała służyć do przeglądu deklaracji podatkowych, wniosków o świadczenia czy windykacji należności. Bardzo szybko stał się jednak spisem wszystkich, których podejrzewano o oszustwa podatkowe. By na niego trafić, nie trzeba było żadnych dowodów. Wystarczył wspomniany cynk od byłego partnera czy skonfliktowanego sąsiada. Nawet pytanie o dochody podatnika, skierowane przez gminę (np. w kwestii postępowania o mieszkanie socjalne), powodowało umieszczenie na liście. Dla urzędników nie miało znaczenia, iż zapytanie to nie miało nic wspólnego z podatkami.

 

Problemy

Pojawienie się na czarnej liście oznaczało dla podatników poważne problemy. Każde ich zeznanie było wnikliwie i długo analizowane. Czasem prewencyjnie świadczenia były wstrzymywane na okres wyjaśnienia sprawy. W skrajnych przypadkach dane te były nawet przekazywane podmiotom zewnętrznym. Gdyby tego było mało w przypadku ponad 20 000 osób wpisanych na FSV, urzędnicy pobrali również ich dane dotyczące stanu zdrowia, które są tajnymi danymi wrażliwymi. Urząd stwierdził jednak, iż są one niezbędne do analizy podatkowej potencjalnego oszusta.

 

Brak obrony

Co mógł zrobić podatnik znajdujący się na liście Belastingdienst? Oczywiście nic. Do momentu ujawnienia listy nikt bowiem nie wiedział, że znajduje się na takim dokumencie. Był on bowiem tajny, tylko do użytku wewnętrznego. Nie było więc możliwości obrony, wyjaśnienia wątpliwości, które pozwoliłyby na skreślenie z jego wersów.

 

Jawne łamanie prawa

Wszystko to sprawia, iż urząd złamał szereg przepisów ustawy o ochronie danych osobowych. Po pierwsze przetwarzał dane podatników bez ich wiedzy. Po drugie dane były tam przetrzymywane zbyt długo. Po trzecie zbyt wielu pracowników miało do nich dostęp i mogło bez przeszkód kopiować dane z systemu, by później udostępniać je na zewnątrz. Nie można również zignorować, iż lista ta powstała bez jakiejkolwiek podstawy prawnej. Nie miała zaczepienia w przepisach nawet tych wewnętrznych urzędu skarbowego. Nie było ścisłych wytycznych, które warunkowały znalezienie się na niej.
AP nie pozostawia jednak suchej nitki tylko na Belastingdienst. Wskazują bowiem, iż wszystko to działo się za cichym przyzwoleniem rządu, który zgodził na takie działania urzędu skarbowego.

 

Podstawa do odszkodowania

Od momentu ujawnienia całej sprawy tysiące podatników otrzymało informację z przeprosinami od urzędu skarbowego, w których to fiskus wskazuje, iż znaleźli się na czarnej liście. Dokument ten, w połączeniu z piątkowym raportem AP, może stać się podstawą do rozpoczęcia procedury sądowej mającej na celu uzyskanie odszkodowania od skarbówki za poniesione straty z powodu wpisania do FSV.