Żółci, skośnoocy Polacy

Polak stał się w Holandii synonimem pracownika tymczasowego. Nasi rodacy obsadzają stanowiska praktycznie we wszystkich najważniejszych działach holenderskiej gospodarki. Ich rola jest tak duża, że wielu uważa, iż gdyby nie obywatele znad Wisły niderlandzki przemysł by się zawalił. Liczne przesłanki wskazują jednak na to, że sytuacja ta wkrótce się zmieni.

Polska gospodarka

Jak już pisaliśmy ostatnio, Polacy coraz częściej rezygnują z etatów w Holandii. Wszystkiemu winna jest bardzo dobra sytuacja w kraju. Obecnie nad Wisłą można bowiem znaleźć dobrze płatną pracę. „Robota” czeka zarówno na wykształconych, jak i nawet tych po podstawówce. Jeśli dodamy do tego brak bariery językowej, brak odciągania opłat za kąt do spania, a co najważniejsze- bliskość rodziny i przyjaciół, okaże się, że osoby kończące kontrakty w Holandii wracają do kraju i zostają w ojczyźnie na stałe. Niepokoi to przemysł z krainy tulipanów, który od lat boryka się z brakiem pracowników. Sytuacja dla tamtejszego biznesu jest o tyle niebezpieczna, że gospodarki innych krajów Europy Wschodniej również mocno się rozwijają. To zaś oznacza, że za kilka lat zabraknąć może też Bułgarów i Rumunów oraz Węgrów.

 

Czy w Holandii Polaków zastąpią pracownicy z dalekiej Azji? Wiele na to wskazuje.

 

Alternatywa?

Fakt ten to powoduje, iż w Holandii coraz częściej myślą o tym, kim zastąpić Polaków. Wiadome jest, że Holendrzy nie będą pracować przy zbiorach czy w budownictwie. Większość z nich jest bowiem zbyt wygodna. Pojawiły się już pomysły dotyczące Ukraińców. Niemniej planowane otwarcie rynku dla nich w Niemczech może spowodować, iż ludzie ci wybiorą południowych sąsiadów Holendrów. Ponadto w wielu miejscach Niderlandów można spotkać się z opiniami, że Ukraińcy to tacy Polacy, którzy jeszcze więcej piją i się awanturują. Ich PR już na starcie nie jest za ciekawy. Podobne, ale nie tak głośne zastrzeżenia ludzie mają do Turków czy emigrantów z Afryki i Bliskiego Wschodu. Wielu uważa bowiem, że w Niderlandach starczy już roszczeniowych muzułmanów.

 

Skośnooki Polak

Coraz więcej opcji przemawia więc za tym, by zastąpić Polaka jego mniejszą i drobniejszą skośnooką wersją. Holenderskie biura pośrednictwa pracy zastanawiają się nad tym, by pozyskiwać pracowników z Wietnamu czy Chin. W krajach tych nie brakuje bowiem rąk do pracy, a ludziom można by płacić nawet niższe godzinowe stawki niż Europejczykom. Za Azjatami paradoksalnie przemawia też odległość. Większość z nich przybywałaby na długie kilkuletnie kontrakty. To zaś pozwala obniżyć koszty pracy związanej z nieustannym szkoleniem czy poszukiwaniem nowych rąk do pracy co trzy-sześć miesięcy.

Za mieszkańcami dalekiej Azji przemawiają również względy kulturowe. Ludzie ci są bardziej karni, spokojniejsi i nie piją aż tyle. To zaś oznaczałoby, że ich sąsiedzi nie narzekaliby na imprezę na domkach w każdy weekend.

 

Najtańsza opcja

Wielu ekspertów z ciekawością przygląda się jeszcze jednemu, niezbyt etycznemu rozwiązaniu. Istnieje bowiem możliwość „półlegalnego” zatrudnienia Koreańczyków z Północy. Pracownicy ci są w stanie pracować za raptem kilka euro dziennie (z czego część i tak muszą oddać władzom), są bardzo pracowici i zrobią wszystko by być dobrze postrzegani na swoim stanowisku. Wszystko dlatego, że dyscyplinarne zwolnienie i przedterminowy powrót w „królestwie” Kima może być karany śmiercią.

Z racji jednak na potężny ostracyzm społeczności międzynarodowej związany z tego typu działaniami, w Holandii zdecydowaliby się na to pewnie tylko nieliczni plantatorzy szparagów lub truskawek, którzy Polakom fundowali obozy pracy XXI wieku.

 

Czy więc Polaków zastąpią skośnoocy Azjaci? Zapewne tak, ale proces ten potrwa latami i będzie bezpośrednio powiązany z rozwojem naszego kraju.