Wspaniały gest polskiego migranta w Holandii
By świat stał się lepszy, nie możemy po prostu biernie się przyglądać i czekać aż inni zaczną go zmieniać. Czasem samemu trzeba zacząć działać. Wykonać nawet małe gesty, które jednak dla innych mogą mieć wielką moc. O jakich gestach mowa? Choćby takim, jakiego dokonał pracujący pod Rotterdamem Pan Mieczysław.
Pan Mieczysław wysłał do nas w sobotę maila z opisem historii, jaka mu się przydarzyła podczas jego pracy w Holandii. Poniżej prezentujemy fragmenty wiadomości oraz rozmowy z pracownikiem migrującym.
Przeklęty Ukrainiec
Wszystko zaczęło, jak pisał Pan Mieczysław, w czwartek, a właściwie w nocy ze środy na czwartek.
„Nad ranem obudził nas dźwięk telewizora. Mimo, iż do pobudki, do pracy zostało jeszcze trochę czasu, ktoś w pokoju telewizyjnym oglądał wiadomości na praktycznie cały regulator. Ja miałem pokój z kilkoma kolegami obok. Cienkie drzwi i regipsy nie chroniły przed hałasem. Wstaliśmy rozmówić się z tym kto wpadł na tak idiotyczny pomysł. Gdy otwarliśmy drzwi zobaczyliśmy Saszkę. Przeklęty Ukrainiec siedział wpatrzony w ekran. Gdy na niego ryknęliśmy, ten się nie przejął, wskazał tylko na telewizor i powiedział, patrzcie. Na ekranie leciał program informacyjny, którego wydanie specjalne mówiło o inwazji na Ukrainę”.
Jak później wspominał nam Pan Mieczysław, w tym momencie ich zatkało. Ukrainiec patrzył, jak ktoś atakuje jego kraj, kraj, w którym została jego żona i dwójka dzieci. Człowiek ten siedział prawie płacząc, nie wiedział bowiem co ma zrobić. „Usiedliśmy i oglądaliśmy telewizję w ciszy razem z nim”.
Czwartek
Sasza, jak wspomniał Pan Mieczysław, miał na drugą zmianę. Ledwo zdążył do pracy. „Z relacji kolegów wiem, iż w robocie był dość nieswój. Na szczęście pracodawca przymknął na to oko. Ukrainiec pracował u Turka, który niezbyt lubił Rosjan, zresztą tego dnia może to głupie, ale jak w telewizji mówili, wszyscy byliśmy Ukraińcami”.
Chłop się męczył
Piątek, jak wspomina nasz czytelnik, wyglądał podobnie. Sasza bardzo się męczył. Miał kontakt z rodziną, mieszkającą w jakiejś wiosce 30 kilometrów na wschód od Kijowa, ale bał się o ich życie. W każdej chwili mogły tam spaść tam bomby, czy wjechać czołgi. „Chłop się męczył. Widać, iż go nosiło. Nosiłoby pewnie każdego. Nawet nie chce wiedzieć, jak może czuć się facet, który nie może zapewnić bezpieczeństwa swoim najbliższym”.
Telefon do domu
„Widząc co się dzieje, zadzwoniłem do domu. Mam dom jednorodzinny pod Krakowem. Mieszka w nim moja żona i studiująca córka. Ta jest we Wrocławiu i zjeżdża raz na miesiąc. Powiedziałem żonie o pewnym moim pomyśle. Jadzia zgodziła się bez chwili zawahania”.
Dylemat
„W piątek wieczorem postanowiłem porozmawiać z Saszą. Widziałem bowiem, iż zaczął się pakować. Zapytałem, co robi, to powiedział, że jedzie chronić żonę. Wtedy mu powiedziałem, za co będziecie żyć. Z tego co wiem, to on utrzymywał tam całą rodzinę. Zawahał się. Przedstawiłem mu swój pomysł. (…) Zgodził się natychmiast i zadzwonił do żony”.
Pusty dom
Co to był za pomysł? Jak wspomniał nam Pan Mieczysław, przeczytał on w internecie, iż wielu Polaków jedzie na granicę pomagać kobietom i dzieciom uciekającym z Ukrainy. Wielu przyjmuje ich nawet pod swój dach, a on miał 150-metrowy prawie pusty dom. Była w nim tylko jego żona. Czemu więc nie przyjąć rodziny swojego kolegi z pracy? Kobieta i dwójka dzieci przecież pomieszczą się tam bez trudu. Zresztą, jak nam napisał, jego żonie, też będzie raźniej, nie będzie przesiadywać cały dzień sama.
Połamane kości
„Gdy przedstawiłem mu swoją propozycję, że przyjmę jego rodzinę pod swój dach w Polsce, prawie mnie udusił. Po raz pierwszy widziałem jak mierzący 180 cm facet, misiek, dużo cięższy ode mnie rozryczał się w jednej chwili. To jednak nie było najgorsze. Potem mnie przytulił, zrobił to tak mocno, iż myślałem, że żebra mi połamie. Saszka ryczał i dziękował”.
Z tego co przekazał nam pan Mieczysław, rodzina Saszy miała rozpocząć przygotowania do wyjazdu zaraz po telefonie od niego. Mieli samochód zatankowany do pełna, a nawet kilka karlistów benzyny, które napełnilli gdy Rosja zaczęła gromadzić wojska na granicy. Paliwa powinno więc im starczyć, by dojechać do Polski. Mieli wyruszyć w sobotę, kilka godzin przed tym jak o 12 dostaliśmy maila z informacją o tym akcie dobroci dla drugiego człowieka. Na chwilę obecną nie wiemy, czy podróż ta już się zakończyła. Wszystko dlatego, iż wiele dróg jest zakorkowanych, a ukraińska armia wysadziła część mostów. Ponadto na granicy z Polską ustawiają się wielogodzinne kolejki. Niektórym droga ta zajmuje ponad 40 godzin. Liczymy jednak, iż wszystko zakończyło się powodzeniem.
Źródło: e-mail do redakcji