Wodowanie i wskazówka dla policji
W Holandii doszło do kolejnego wypadku, w którym samochód osobowy wylądował w przydrożnym rowie pełnym wody. Do zdarzenia doszło w Wervershoof. Tym, co jest jednak niezwykłe w tej sprawie, jest list, który kierowca zostawił służbom ratunkowym. Wodowanie nie pociągnęło bowiem za sobą ofiar w ludziach.
Wodowanie w Wervershoof
Służby ratownicze otrzymały informacje od świadków, iż w zalanym rowie w Wervershoof znajduje się samochód osobowy. Na miejsce wysłano natychmiast policję i służby ratownicze. Istniało bowiem ryzyko, iż ktoś mógł znajdować się w pojeździe, być ranny, wpadać w hipotermie, a nawet tonąć.
Gdy służby dotarły na miejsce, w rozbitej maszynie nie znalazły nikogo. Dostrzegły jednak napis wykonany markerem na klapie bagażnika. Brzmiał on „Nie szukajcie mnie, jestem bezpieczny w domu” obok niego znajdował się zaś drugi „Traktor przyjedzie 6 października”. Wyglądało więc na to, iż służby nie muszą przeczesywać wody i okolicznych krzaków w poszukiwaniu rannych ofiar wypadku.
Żart?
Zanim jednak zapadła decyzja o zakończeniu akcji ratunkowej policja zdecydowała skontaktować się z właścicielem maszyny. Wszystko po to, by upewnić się, że wiadomość faktycznie pochodziła od niego. Dopiero po rozmowie z kierowcą i potwierdzeniu tego, że jechał on sam i nic mu się nie stało, ratownicy zdecydowali się na zakończenie działań na miejscu wypadku. Czemu? Istniało bowiem prawdopodobieństwo, iż wiadomość tę mógł napisać ktoś inny, przypadkowy żartowniś. Autor notatki mógł doznać również poważnych obrażeń wewnętrznych, zaraz po wypadku, ale dzięki adrenalinie mógł nie czuć bólu. Ten pojawił się, np. później z narastającym krwotokiem, przez co ofiara mogłaby nawet umierać w krzakach kilkanaście metrów dalej. Chodzi więc o procedury. Lepiej sprawdzić coś trzy razy niż przez zbagatelizowanie sytuacji doprowadzić do tragedii.
Nie czekali na traktor
Oprócz tego służby zdecydowały się nie czekać do środowego rana na traktor. Wrak został wyciągnięty z wody jeszcze we wtorkowy, późny wieczór. Wszystko dlatego, iż pojazd może nie stanowił niebezpieczeństwa sam w sobie, ale mógł doprowadzić do tego, iż wielu kierowców gapiąc się na niego, a nie na drogę podzieliłoby los kierowcy zatopionego auta. Byłoby to o tyle prawdopodobne, że jak powiedział kierowca, jego samochód rzekomo wpadło w poślizg z racji śliskiej nawierzchni. Holender starał się opanować maszynę, ale był już w niej tylko pasażerem. Wszystko zakończyło się więc kąpielą.
Co stanie się z pechowym kierowcą? Policja nie informuje, czy czekają go jakieś sankcje z racji tego, iż pozostawił niezabezpieczony, nieoznakowany pojazd na poboczu i opuścił miejsce wypadku.