Tłok w szpitalach. Nie będzie miał kto nas ratować?

Radiowóz potrącił rowerzystę w Apeldoorn

Czyżby, gdy dojdzie do wypadku, nie będzie miał kto nas ratować w krainie tulipanów? Niepokojące wieści płyną z holenderskich szpitali. Z racji na szalejącą w kraju epidemię grypy tamtejsze izby przyjęć i jednostki pogotowia ratunkowego w ciągu ostatnich kilku tygodni musiały nieraz zamykać swoje drzwi dla pacjentów. Podobna sytuacja może się utrzymać jeszcze przez kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt dni.

Epidemia

W tym roku Holandia nie walczy z epidemią COVID-19, a ze zbierającym duże żniwo wirusem grypy. Ta w ostatnich latach praktycznie nie występowała w Niderlandach. Obostrzenia koronowe skutecznie zablokowały rozwój tej pospolitej (ale jednak niebezpiecznej) choroby. Dwa lata bez grypy doprowadziły również do tego, iż w społeczeństwie spadła odporność na ten patogen. W efekcie w tym sezonie ma on ogromne „pole do popisu” co niestety widać. Do niderlandzkich szpitali trafia bowiem wielu chorych z tą infekcją wirusową. To zaś w niektórych placówkach sprawia, iż izby przyjęć pękają w szwach. Chorują nie tylko „cywile”, ale i pracownicy służby zdrowia. Wielu lekarzy i ratowników pogotowia znajduje się na chorobowym, co spowodowało, iż borykająca się z problemami braków kadrowych służba zdrowia jest w jeszcze gorszej sytuacji.

 

Czas oczekiwania

Do czego to prowadzi? Średni czas oczekiwania na oddziale ratunkowym wynosi od dwóch do trzech godzin. Po tym czasie chory jest poddawany badaniu i całej procedurze na izbie przyjęć. Jeśli okazuje się, iż jego stan jest na tyle dobry, by mógł wrócić do domu, odsyłany jest do mieszkania. Jeśli wymaga leczenia szpitalnego, trafia na oddział.
Tak przynajmniej było przed epidemią grypy.

 

12 godzin

Jak alarmują lekarze, obecnie czas oczekiwania na spotkanie z lekarzem znacząco się zwiększył. Parę razy doszło nawet do sytuacji, w której chorzy musieli czekać do 12 godzin na izbie przyjęć, by znalazło się dla nich miejsce na oddziale. „W ten sposób łóżko (na izbie przyjęć), pozostaje zajęte, co zwiększa prawdopodobieństwo, że w pewnym momencie będziesz musiał zamknąć izbę przyjęć z powodu przepełnienia” powiedział David Baden, przewodniczący Holenderskiego Stowarzyszenia Lekarzy Opieki Ratunkowej dziennikarzom Nu.nl. Odział ratunkowy nie może bowiem przyjmować pacjentów, dla których nie ma miejsc na oddziałach, w tym i łóżek na izbie przyjęć.
Podobnie jest w przypadku chorych, których przywozi pogotowie. Coraz częściej, tak jak podczas lat pandemii, karetki muszą jeździć od szpitala do szpitala, by znaleźć miejsce dla chorego.

 

Wypadki

Wzrost liczby zachorowań, zwiększona liczba wakatów i mniejsze zaangażowanie władz sprawiają, iż obecnie służba zdrowia w Holandii przeżywa ciężkie chwile. Czy może się jednak zdążyć, iż nie będzie miał kto ratować ofiar z wypadków drogowych? Czy karetki nie przyjadą do poszkodowanego pracownika, który doznał wypadku w pracy? Nie. Lekarze zapewniają, iż system ratownictwa medycznego dotyczącego nagłych zdarzeń działa bez zarzutów. Za wszystko bowiem odpowiada segregacja pacjentów. Ludzie, których życie lub zdrowie jest zagrożone, mają absolutne pierwszeństwo. To dla nich zresztą w szpitalach zarezerwowana jest określona ilość miejsc na oddziałach intensywnej terapii czy chirurgii, by zawsze mogli liczyć na fachową i szybą pomoc.

 

 

Źródło:  Nu.nl