Rutte był, jest i będzie?

Ostatnie słowa premiera

Wielu Polaków mieszkających w Holandii jest dość mocno skonfundowanych sytuacją polityczna w tym kraju. Mało kto analizuje dokładnie co robią tamtejszy politycy. Wielu jednak wie, iż rząd podał się do dymisji, wie, iż były nowe wybory, ale w telewizji radiu czy internecie wciąż widzi te same twarze i słyszy te same nazwiska. Jak to jest możliwe?

Dymisja

Na krótko przed wyborami afera zasiłkowa z udziałem holenderskiej skarbówki i przecieki wskazujące, że rząd wiedział o całej sprawie, ale nie robił nic, doprowadziły do upadku gabinetu. Premier wraz ze wszystkimi ministrami podał się do dymisji. W takiej sytuacji należałoby rozpisać nowe wybory. Sęk jednak w tym, iż po upadku rządu konstytucyjny czas, w którym miałyby się odbyć, wypadał później niż te planowe. W efekcie zapadła decyzja, iż zdymisjonowani ministrowie pozostaną na swoich stanowiskach do czasu wyborów i zaprzysiężenia nowego gabinetu. Stąd też często w mediach można słyszeć o "odchodzącym ministrze".

 

Wybory

W marcu odbyły się więc wybory, po których miał powstać nowy gabinet. Mamy jednak koniec czerwca, a krajem kierują „odchodzący ministrowie”, jak to jest możliwe? Mówiąc najogólniej i najprościej wszystko dlatego, iż nie udało się stworzyć gabinetu. Posłowie dosłownie nie potrafią się dogadać do co koalicji i poszczególnych tek dla partii politycznej. Wszystko to z powodu trzech problemów.

 

Różnorodność

Pierwszy z nich to rozdrobienie holenderskiego parlamentu. Jest tam wiele małych, często różnych partii i ugrupowań. By stworzyć rząd dysponujący większością, potrzebne jest cztery - pięć partii. Partii, które mają często różne podejście do spraw politycznych, ekonomicznych i światopoglądowych. Ich politycy nie dość, iż muszą się porozumieć, to także muszą stworzyć spójny i przemyślany plan działania na najbliższe cztery lata.

Rutte kłamczuchem

Ogromne znaczenie mają także kwestie personalne wokół Marka Rutte. Polityk, by nie wdawać się zbytnio w szczegóły, powiedział nieco za dużo na temat jednego z posłów CDA. Chodziło o to, iż zdaniem premiera, Omtzigt musiał zrezygnować z członkostwa w parlamencie. To rozsierdziło potencjalnych koalicjantów. Gdyby zaś tego było mało, to przez długi czas premier wypierał się swoich słów, co przysporzyło mu jeszcze łątkę człowieka dwulicowego i zraziło do niego partnerów ze starej koalicji, która miała duże szanse na odbudowanie się po wyborach.

 

Nie chcą być w rządzie

Trzeci problem przypomina trochę ustalanie, kto obok kogo będzie siedział za stołem na weselu. Już od 17 maja toczą się rozmowy, w których bierze udział sześć partii VVD, D66, CDA, PvdA, GroenLinks i ChristenUnie. Trzon stanowi tu VVD i D66. Ich koalicja jest niemal pewna. Również CDA raczej się zgodzi współtworzyć gabinet. W takiej sytuacji do większości brakuje tylko jednej partii. Problem w tym, iż PvdA i GroenLinks chcą połączyć siły w rządzie. Mówiąc inaczej albo obie są w rządzie, albo żadna. O takiej sytuacji nie chce słyszeć CDA i VVD, które chciałyby tylko jednego koalicjanta. Pojawił się więc pomysł włączenia zamiast nich Unii Chrześcijańskiej, jej znów nie chce D66. W końcu, niektóre partie chcą być w opozycji. Zgodnie z zasadą, iż łatwiej wytykać komuś błędy niż samemu działać. Tym bardziej, iż mali koalicjanci w takich układach zwykle tracą poparcie na przestrzeni lat, więc w kolejnych wyborach mogłoby ich zabraknąć.

 

Nic o nas bez nas

Aby wyjść z impasu, VVD i D66 chcą stworzyć szkic działań i pomysłów na przyszłe lata, który zaprezentują w ciągu kilku tygodni. Po co to wszystko? Partie te liczą, iż mając taką mapę drogową, podłączą się pod nią mniejsze partie, które uznają te pomysły za trafione. Czy się uda? Cześć politologów uważa, że są na to nikłe szanse. Każda bowiem partia chce realizować swoje plany i ambicje, a nie być po prostu automatem do przegłosowywania ustaw kogoś innego. Wszystko to zaś powoduje, iż Mark Rutte powoli staje się rekordzistą jako najdłużej pełniący funkcję premier w najnowszej historii Królestwa Niderlandów.