Pyrrusowe zwycięstwo w holenderskich szpitalach

Pyrrusowe zwycięstwo w holenderskich szpitalach

Królestwo Niderlandów wygrało z epidemią COVID-19, przynajmniej jeśli chodzi o ostatnią falę. W szpitalach jest coraz mniej chorych, zmniejszyła się również liczba zgonów. Odziały zakaźne, które kiedyś pękały w szwach, teraz święcą pustkami. Zwycięstwo to ma jednak gorzki smak. Okazuje się bowiem, iż uzyskano je kosztem przeniesienia ponad 140 000 operacji i zabiegów. Dziesiątki zaś osób zaś zmarły, ponieważ nie trafiły na OIOM z innymi schorzeniami.

Zdaniem ekspertów w ostatnim czasie jakość opieki zdrowotnej w holenderskich szpitalach nie spadła. Nie zmieniły się standardy. Lekarze nadal dysponują ogromną wiedzą i korzystają z najnowszego, dostępnego sprzętu. Niemniej jednak epidemia doprowadziła do tego, iż placówki ochrony zdrowia musiały przełożyć wspomniane już 140 000 operacji. Dziesiątki osób poniosło również śmierć, ponieważ zbyt długo czekali na pomóc lub nie udało się znaleźć dla nich łóżek na OIOM’ach. Tak wynika z dokumentów przedstawionych przez Collaborative Quality Registrations (SKR) – partnerstwa placówek ochrony zdrowia.

Szpitale pod lupą

W dokumencie tym uwieczniono wręcz tytaniczną pracę, podczas której przeanalizowano przypadki 10 milionów pacjentów, którzy trafiali lub mieli trafić do szpitali w 2020 roku. Liczba ta może wydać się duża, ale liczone są tu przyjęcia, wizyty. Pacjent może więc odwiedzić placówkę kilkukrotnie w ciągu roku i znajdzie się to na wykazie.

 

Odziały urazowe

W 2020 roku blisko 80 000 pacjentów trafiło do szpitali na oddziały urazowe po wypadku w domu, tudzież na ulicy. Zwykle śmiertelność w tej grupie była niska, oscylowała na poziomie 2,4 procent. Zaliczały się do niej bowiem, np. złamane nogi, ręce, czy skręcone kostki. W okresie epidemii, w 2020, roku wyniosła ona jednak 2,9 procent.  Owe 0,5 to zdaniem analityków właśnie efekt epidemii. Ludzie ci jednak trafiali do szpitali.

Boją się

Dużo większy problem stanowił odsetek chorych z udarami czy podejrzeniem zawału serca. Wielu z nich zgłaszało się do placówek ochrony zdrowia lub wzywało pogotowie, informując o swoim stanie. W ubiegłym roku liczba tego typu zgłoszeń lub przyjęć na oddziały zmalała o 15 procent. Nie jest to jednak efekt tego, iż społeczeństwo nagle ozdrowiało. Wielu ludzi bało się udać do szpitala, a czasem nawet odmawiało pomocy medycznej z racji możliwości zakażenia COVID-19. Strach przed wirusem wygrywał u nich z trzeźwym myśleniem o własnym zdrowiu. To zaś często prowadziło do nieodwracalnych powikłań, a nawet zgonów. Przeciążone serce nie wytrzymywało po kilku dniach.

 

Zmiany terminów

Epidemia to również okres, gdy personel był dziesiątkowany przez wirusa. Wielu lekarzy stało się pacjentami. Opieka zaś nad zakażonymi wymaga zwiększonej ilości personelu. To zaś, tak jak i w całej Europie, skutkowało tym, iż na holenderskich oddziałach innych niż zakaźne zaczynało brakować personelu. Zakończyło się to w tylko jeden sposób. Szpitale zaczęły przesuwać wizyty, zabiegi i operacje. Pół biedy, jeśli chodzi tu o zabieg, np. wycięcia migdałków, czy operację zaćmy. Z planowanego grafika wypadły również operacje na oddziałach onkologicznych lub diagnozy dotyczące nowotworów. Opóźnienia w tym zakresie kończyły się zaś znacznym pogorszeniem zdrowia pacjentów. Pojawiały się przeżuty, guzy rozrastały się tak, iż np. uciskały inne organy. Po roku odkładania na później w wielu przypadkach okazywało się, iż początkowe stadia stawały się zaawansowanymi, przy których trudno było już coś zrobić. Doskonałym przykładem są tu chorzy z rakiem skóry. 40 procent z nich w ciągu 2020 miało przerzuty do mózgu. We wcześniejszych latach było to niespełna 27 procent.

Cierpieli również wszyscy czekający na protezy czy wymiany stawów. Operacje tego typu jako przypadki, w których życie i zdrowie pacjentów nie jest zagrożone, trafiały na koniec kolejki. Owszem pacjenci ci przeżyli, ale o tym jak cierpieli z bólu podczas miesięcy czekania wiedzą tylko oni.