Ratownicy walczą o swoje życie

Dwóch ratowników KNRM (holenderskie jednostki SAR), musiało nie tyle ratować innych, co walczyć o swoje życie. Wszystko z racji prowadzenia akcji ratunkowej w skrajnie trudnych warunkach.

Zaginiony kuter

Od czwartkowego poranka na Morzu Północnym w rejonie Texel trwały poszukiwania zaginionego kutra rybackiego Urk z dwoma członkami załogi. Wszystko po tym, jak o godzinie 5:46 radiostacja ratunkowa kutra rybackiego UK165, o nazwie Lummetje, nadała sygnał S.O.S. Urządzenie to wysyła sygnał z informacją o swojej pozycji automatycznie, gdy tylko będzie miało kontakt z wodą. Najczęściej ma to miejsce, gdy statek tonie lub obraca się stępką do góry czy przewraca na bok.

Na miejsce natychmiast wysłano jednostki SAR oraz straż przybrzeżną. Sonary jednej z jednostek w rejonie poszukiwania namierzyły wrak kutra. Jednostka znajdowała się na dnie. W takie sytuacji na miejsce powinna udać się grupa nurków, której zadaniem jest sprawdzenie zatopionego statku. Istnieje bowiem cień szansy, że wrak pogrzebał na dnie żywych ludzi. Wystarczy bowiem, by w niezalanych przedziałach było powietrze.

 

Tragiczne warunki

Niestety w czwartek zejście pod wodę było praktycznie niemożliwe. Wszystko z powodu bardzo trudnych warunków na morzu. Siła wiatru w rejonie przekraczała 6 stopni w skali Beauforta. Co oznaczało, iż wiatr wiał z prędkością około 50 kilometrów na godzinę, tworzą falę sięgające od 1,5 do nawet 3 metrów. Służby, mimo jednak tak złych warunków, nie przerwały poszukiwań. Załoga jednego z helikopterów ratowniczych zobaczyła niesioną sztormem dmuchaną tratwę ratunkową. Była ona jednak pusta. To zaś mogło oznaczać, iż marynarzom z tonącej jednostki udało się opuścić pokład, ale np. z racji na silny wiatr, nie zdołali wejść do szalupy i teraz przebywają gdzieś w wodzie.

KNRM w opałach

Jednostki KNRM przeszukiwały okolicę pomimo coraz gorszych warunków. Wkrótce jedna z takich łodzi poszukiwawczo-ratowniczych sama stała się miejscem tragedii. Jednostka wspięła się na wysoką falę, by dosłownie kilka sekund później spaść z jej szczytu w dół. Statek ratowniczy, przygotowany do pływania w każdych warunkach nie zawiódł. Pomimo pikowania z wysokości 5 metrów przetrwał nienaruszony. Niestety tego samego nie można powiedzieć o załodze. Wszystko działo się tak szybko, że ratownicy w środku latali jak szmaciane lalki. W efekcie dwóch z nich odniosło poważne obrażenia. Jeden z marynarzy miał problemy z plecami i kręgosłupem, drugi z klatką piersiową. Podejrzewano złamania żeber i uszkodzenia kręgosłupa. Jednostka musiała więc w trybie pilnym opuścić rejon poszukiwań, udać się do portu, by członkowie jej załogi mogli trafić do szpitala.

Tam na szczęście okazało się, iż ratownicy doznali tylko poważnych stłuczeń. Wszystkie żebra i kręgi są całe i mogą wrócić do swoich domów, w których z racji na swój stan zdrowia spędzą jednak kilka dni.

 

Załoga zatopionej jednostki według ostatnich informacji (piątkowy wieczór), nadal pozostaje zaginiona.