Prokuratura żąda 15 lat więzienia dla dwóch Polaków

Holender "zasiedział się" w zakładzie karnym

W sądzie w Den Bosch ruszyła sprawa barbarzyńskiego zabójstwa Marcina Nausa. 32-latek został zabity przez dwóch swoich rodaków.

Ostre słowa prokuratura

Prowadzący sprawę, prokurator W. Kupers nie przebiera w słowach odnośnie czynu, jakiego dopuścili się Polacy. Uważa, że „Ofiara została barbarzyńsko zamordowana bez jakiegokolwiek powodu”. Trwający obecnie proces, to finał sprawy z 30 stycznia ubiegłego roku.

Retrospekcja

Marcin Naus został zamordowany na plaży miejskiej, niedaleko posterunku policji przy Vogelstraat. 30 stycznia 2018, ofiara wraz ze swoimi przyszłymi oprawcami spędzała noc nad brzegiem De Dieze. Mężczyźni „ogrzewali się” alkoholem. W pewnym momencie sytuacja zaczęła się zaogniać. Według zeznań, Marcin miał zachowywać się niepokojąco, by chwile później stanąć na złamanej nodze jednego z pozostałej dwójki imprezowiczów. Ten czyn najprawdopodobniej rozwścieczył mężczyzn, którzy postanowili uspokoić swojego kompana od butelki. Wywiązała się bójka, w której ofiara otrzymała kilka ciosów w głowę, ciężkim tępym narzędziem, najprawdopodobniej deską. Potem, gdy Polak był już martwy, 49 i 43-latek postanowili owinąć jego ciało folią i pozbyć się dowodu zbrodni wrzucając je do De Dieze.

Następnego dnia, jak informuje prokuratura, jeden z oprawców miał zadzwonić do matki zabitego, by poinformować ją o śmierci syna. Nie powiedział jednak nic więcej i rozłączył się.

Zamordowali Polaka, a potem wrzucili jego ciało do rzeki, by zatrzeć ślady.

Poszukiwania i początek śledztwa

O sprawie przez długi czas nikt nie wiedział, za wyjątkiem sprawców i matki ofiary. Ta jednak, ze względu na obecność w Polsce i brak jakichkolwiek innych informacji, nie była w stanie zweryfikować tej tragicznej wiadomości. Również zaangażowane w poszukiwanie mężczyzny holenderskie służby, niewiele mogły zdziałać. 32-letni Marcin był bezdomnym, często koczował w miejskich parkach i spotykał się z innymi rodakami w centrum Bossche. Tam będąc pod wpływem alkoholu, nierzadko zaczepiał mieszkańców miasta, czy dopuszczał się drobnych kradzieży. To tam również poznał również swoich przyszłych morderców. W lutym jednak nikt z tamtejszej Polonii nie wiedział, gdzie jest zaginiony. Wielu uważało, że mężczyzna po prostu zmienił miasto, lub znalazł gdzieś jakąś fuchę i dach nad głową.

Sprawa ruszyła dopiero 26 marca ubiegłego roku, gdy z wód jeziora Ertveldplas, wyłowiono szczątki Polaka, potwierdzając tym samym tragiczne przypuszczenia matki.

Gdy znaleziono ciało, holenderska policja rozpoczęła poszukiwania. W pierwszej połowie maja ubiegłego roku funkcjonariuszom udało się namierzyć i aresztować obu mężczyzn, którzy spędzili z Markiem ostatnią w jego życiu noc.

43-latek dzwoniący do matki z tragiczną informacją, nie przyznaje się do stawianych mu zarzutów, mówiąc, iż odszedł on na chwilę, zostawiając 32 i 49-latków samych. Gdy wrócił, Polak już nie żył. Dlatego targany wyrzutami sumienia powiadomił matkę zamordowanego.

Prokurator nie uwierzył jednak w te wyjaśnienia i żąda, by sąd wymierzył obu mężczyznom karę 15 lat pozbawienia wolności. Oskarżyciel uważa bowiem, iż było to bestialskie morderstwo, które nie miało żadnego motywu. Było tylko i wyłącznie wybrykiem dwóch pijanych ludzi, którym nagle podpadł ich kolega.

15 lat odsiadki w ciepłej celi z telewizorem to kara czy nagroda dla bezdomnych oprawców?

W całej sprawie, oprócz brutalności zajścia, dziwi również postawa oskarżonych. Mężczyźni praktycznie nie złożyli zeznań, wyjaśnień. Nie przeprosili również rodziny.

Czemu się nie bronią?

To ostatnie można jednak dość prosto wytłumaczyć. Brak silnej obrony jest po prostu na rękę naszym rodakom. Może się to wydać brutalne, ale gdy zostaną skazani, zamienią namiot, czy ławkę w parku na ciepłą i suchą celę, a resztki jedzenia i żebranie na trzy posiłki dziennie, dostęp do siłowni, telewizji i biblioteki w jednym z holenderskich więzień. Z tej perspektywy odsiadka wydaje się więc bardzo dobrym, pożądanym wręcz wyjściem.