Pożar „elektryka” na Fremantle Highway
Wracamy do pożaru na statku Fremantle Highway. Srawę, o której dziś państwo przeczytają, wielu ludzi w Niderlandach traktuje jak swoisty chichot losu. To, co bowiem się stało stanowi niejako doskonałą puentę dotyczącą pożaru samochodowca i całej kwestii związanej z bateriami montowanymi w samochodach elektrycznych.
Niespodzianka
Przypomnijmy, samochodowiec przewożący tysiące pojazdów stanął w ogniu u wybrzeży Królestwa Niderlandów. Załodze nie udało się ugasić ognia. Heroiczną walkę z płomieniami życiem przypłacił jednej z marynarzy. Reszta załogi poparzona i podtruta dymem ewakuowała się z pokładu. Statek płonął przez kilka dni i istniało ryzyko jego zatonięcia. Na szczęście do najgorszego nie doszło. Po pewnym czasie ogień zaś samoistnie zgasł i jednostkę udało się zaholować do jednego z niderlandzkich portów.
Akcja ratunkowa
Tam eksperci weszli na pokład i dość mocno się zdziwili. Na pokładzie było około 500 samochodów elektrycznych i zakładano, że przez samozapłon ich baterii jednostka stanęła w ogniu. Okazało się jednak, iż auta elektryczne jak i wiele innych maszyn stoją na pokładach, na które nie dotarł ogień. Rozpoczęła się więc akcja ratunkowa, polegająca na tym, by wyciągnąć nieuszkodzone pojazdy z wnętrza wypalonego, stalowego giganta.
Pożar
Jeśli więc nie samochody elektryczne doprowadziły do pożaru to co? Tego jeszcze nie ustalono. Nie były to jednak najprawdopodobniej elektryki. Nie oznacza to jednak, iż owe elektryki nie dały o sobie znać. Od paru dni ratownicy mozolnie usuwają ze statku dziesiątki nieuszkodzonych pojazdów. Wśród nich był niedawno Mercedes EQE. Samochód ten przeszedł standardową procedurę mycia i miał wyjechać ze statku. Stało się jednak inaczej. W elektrycznym aucie zapaliła się bateria i pożar szybko jego wnętrze. Na szczęście ratownikom udało się opanować płomienie. Limuzynę wypchnięto więc ze statku na rampę, z której trafiła od razu do kontenera z wodą. Inaczej bowiem nie da się ugasić takiej baterii. Pojazd więc został całkowicie zniszczony.
Nic śmiesznego
Jak więc śmieją się niektórzy, koniec końców auto elektryczne na pokładzie statku i tak stanęło w ogniu z racji samozapłonu. Dla wielu jednak nie jest to powód do śmiechu. Pożar tego auta oznacza mniej więcej, tyle iż gdyby statek był wtedy na morzu, doszłoby do pożaru. To zaś dokłada kolejną cegiełkę dotyczącą tego, czy tego typu pojazdy można transportować drogą morską. Gdy bowiem palą się na pokładzie, załoga ani służby ratownicze nie mają praktycznie żadnych możliwości, by je ugasić. Brak zaś ewentualnej zgodny na transport wodny takich aut to zaś poważne uderzenie w elektryczną część branży motoryzacyjnej.
Źródło: Interia.pl