Powrót z piekła – ucieczka z Holandii w dobie epidemii

Wielokrotnie na łamach naszej strony, jak i na wielu holenderskich portalach poruszana jest kwestia trudnych warunków naszych rodaków mieszkających w Holandii. Mówi się, że w dobie pandemii brakuje im wszystkiego, a pracodawca nie zapewnia nawet podstawowych form ochrony przez zakażeniem. Jak to wygląda naprawdę? Redakcji Głosu Polski udało skontaktować się z Polką z Westlandu, która niedawno wróciła do ojczyzny.

Polacy w Holandii to temat rzeka. W każdym mieście, w każdej agencji sytuacja wygląda inaczej. Trudno więc uogólniać, a tym bardziej stworzyć jeden model zachowań względem naszych rodaków. Z tego też względu postanowiliśmy sprawdzić sytuację u źródeł, kontaktując się z Panią Moniką. Ta mieszkanka Suwałk, pisała do nas na GP24, opisując problemy i niebezpieczeństwa wynikające z pandemii. W pewnym momencie w trosce o swoje zdrowie i życie zdecydowała się wrócić do ojczyzny, nawet pomimo dwutygodniowej kwarantanny. Gdy nasza czytelniczka była już w Polsce, wspólnie postanowiliśmy na drodze mailowego wywiadu (kwarantanna nie pozwalała na bezpośredni kontakt) zapytać ją o jej odczucia i sytuację w pracy oraz miejscu zamieszkania.

 

Dziękujemy za to, że zgodziła się Pani z nami porozmawiać. Tak jak ustalaliśmy we wcześniejszych wiadomościach, nie będziemy podawać nazwy agencji oraz Pani danych za wyjątkiem imienia. Proszę jednak pokrótce opowiedzieć naszym czytelnikom gdzie i kiedy Pani pracowała.

Wyjechałam w styczniu niby na pół roku po ugadaniu sie z agencją i podpisaniem jakiejś tam umowy. Było w niej dużo różnych dziwnych zapisów ale szczerze tak jak większości nie wnikałam. Podpisałam i tyle. Najpierw rzucili mnie na szklarnie i robiłam przy pomidorach. Dość ciężka robota ale powiedzmy nie było najgorzej. Potem było centrum zaopatrzenia. Pakowałam spożywkę dla marketów. Było tam wszystko. Warzywa ze szklarni makarony mięsa wędliny. No wszystko co jest w sklepie na półkach. Wszystko dawałam na palety potem foliowałam i na koniec ładowaliśmy na tiry. W sumie sama nie wiem co było lepsze czy to pakowanie czy pomidory...

Przez cały czas pracowała Pani w tej samej agencji pośrednictwa?

Nie. Tak jak mówiłam z tą agencją pracowałam od stycznia. Wcześniej pracowałam w kilku innych. Zawsze było w miare dobrze. Może nie nazwała bym tego super no ale tak jak my wszyscy Polacy wiemy na NL sie jedzie do pracy a nie na wakacje. Nie można wymagać luksusów. Ale po tym wszystkim chyba to był już mój ostatni raz na Holandii i stwierdziłam że zaczne szukać czegoś w PL. Tutaj sie troche popsuło.

 

Tak od kilku lat korzystam z usług jednej i tej samem agencji. Zawsze było dobrze. Może nigdy nie super, no ale tam jedzie się do pracy, a nie na wakacje. Nie można wymagać luksusów. Ale to był mój ostatni raz chyba. Teraz zacznę szukać pracy u nas. Tak to wszystko się tak popsuło, że strach wracać.

 

Co można rozumieć przez Pani słowa "popsuło się"?

To znaczy było cały czas tak samo. W sensie ani super ani jakoś bardzo źle. Jeszcze w styczniu warunki i wszystko były w miare ok. Tak jak mowilam pracować sie dało i normalnie żyć też. Coprawda pojawił sie wirus ale był daleko w Chinach więc nikt z nas sie tym nie martwił. Nie było o nim nic słychać na NL czy PL. Praca była ciężka męcząca i wogóle ale szło sie przyzwyczaić. Nie mówie że było źle ale wiecie w porównaniu z takim kordynatorem to on ma sie super a my mamy serio trudne warunki. Potem też weszły nowe ograniczenia przez wirusa i różne dziwne akcje na robocie to dopadł mnie strach.

Jak Pani rozumie „trudne warunki”, ma Pani na myśli pracę czy domki?

To i to. Praca kilka czasem nawet kilkanaście godzin dziennie w szklarni to nie przelewki. Duchota, mega gorąc i do tego ta cholerna wilgoć. Dziwny zapach ubrań po każdej robocie... Potem zaczeło ubywać ludzi i zmniejszyli nam przerwy. Tak jak wcześniej można było na spokojnie oddychnać tak potem zaczeli nas strasznie gonić. Po całym dniu pracy człowiek wychodził nieprzytomny a niektórzy myślą że zbieranie pomidorów to łatwe zajęcie. Szczególnie moi znajomi i rodzina ale oni nie maja zielonego pojęcia co dzieje sie tu z nami na NL...

Mimo wszystko po pracy czekał zasłużony odpoczynek w domu?

Nie koniecznie. Miałam swoje łóżko ale żadnej prywatności na domku. Pierw w pokoju ze mną były spokojne normalne laski a potem wprowadziła sie bardzo imprezowa ekipa. Przepijali co zarobili. Piwko, wódeczka ziółko i te sprawy. Wstyd tak mówić o Polakach ale to była patologia chlanie i awantury. Była wiecznie wyzywająca sie para. Jeździli po sobie cały czas więc jak sie słucha codziennie takich kłótni to ja nie wiem czy da sie przy tym odpoczywać. Niektórzy ludzie na prawde sie nie czują.

 

Jak udało się Pani to wytrzymać?

Początkowo było znośnie ale od marca dołożyli nam 3 nowe osoby. Nie chodzi mi o to że tamci odeszli i przyszli nowi ale o to że dodali nam łóżka na domek. Wynieśli trzy zwykłe jednoosobówki i wstawili piętrowe. Można sie domyślić że zrobiło sie na prawde ciasno. Rano do łazienki nie można było sie praktycznie dostać.... takie kolejki. Kuchnia cały czas brudna i zawalona garami. Jeszcze dziewczyny paliły na domku chociaż wcześniej słyszałam że nie wolno. A ja na prawde nie znosze fajek. Po prostu jakaś masakra. Brud syf dym smród......

 

Czy to spowodowało, że postanowiła Pani wyjechać?

Nie. Postanowiłam zagryźć zęby i wytrzymać. Na NL jestem już któryś rok więc nie takie rzeczy widziałam. Wyjechałam przez firme w której pracowałam.

 

Może to Pani jakoś doprecyzować?

Gdy choroba doszła do nas na NL pojawiło się kilkanaście zakażeń w gminie. Chcieliśmy jakiejś ochrony. Czegokolwiek. Rękawic masek płynów. Wtedy kierownik powiedział nam że ich nie ma i nie dostaniemy ich od biura. Że oni nie są tu po to żeby nam takie coś załatwiać. Jeśli chcemy mydła czy rękawiczek sami musimy je sobie kupić. To było chamskie. Brygadzista sam biegał w maseczkach i ciągle zmieniał rękawiczki ale nam to nie chciał dać nawet jednego kompletu na dzień.

 

Jak Państwo sobie z tym radzili?

Nie wiem czy wstyd mówić czy nie ale rękawiczki zabraliśmy z działu pieczywa AH i Lidla a maseczki robiliśmy sobie sami z koszulek czy szalików. Niby nie jest to jakaś super ochrona ale jednak lepsze to niż nic.

 

Więc jakoś się wszystko układało?

Do czasu kiedy choroba nie pojawiła się u nas w firmie. Oprócz nas były tam jeszcze Rumunki. Jedna z nich zaczęła wkońcu mocno kaszleć. Wtedy szef wysłał ją na domek i kazał wybrać nadgodziny. Ona nie chciała ale wiadomo kto pracował na NL wie jak to jest. Dostała też od kierownika paracetamol i tak to się skończyło. Dwa dni potem źle czuły się już dwie  jej koleżanki i poszło dalej jak domino. Myśle że one sie pozarażały ale wiadomo lekarzem nie jestem. Dziewczyna która pierwsza zachorowała wyleciała z roboty. Była na umowie A to firma nie chciała z nią problemów. To mnie uderzyło.

 

Jak zareagowali inni pracownicy?

Wie Pani. Mój mąż pracuje więc mamy dwie pensje. Jak zjechałam do PL to nie oznaczało że nie mieliśmy za co kupić chleba. Ale nie każdy ma takie szczęście. Niektórzy na domkach chodzili do pracy nawet z kaszlem i bo nie chcieli tracić godzin. To było chore. W gminie pojawiało się coraz więcej przypadków. W firmie obok nas pół zespołu wylądowało na kwarantannie a my nadal nie mogliśmy doprosić się o głupie mydło.

Było więc źle?

Tragicznie. Pracowaliśmy przy żywności. Ludzie kichali smarkali... a to wszystko owocach i warzywach a kierownik miał to gdzieś. Liczyło sie byle tylko transport wyjechał na czas. Na domkach podobnie. wszyscy kisili się razem. Jeden zaczynał kasłać i po paru dniach kasłał cały domek.

Wszystko to sprawiło, iż postanowiła Pani wrócić?

Tak. rozwiązałam umowe pod koniec marca. Wtedy jeszcze dało sie normalnie busami jechać. nie tak jak teraz. Postałam kilka godzin na granicy przez korki ale dotarłam i teraz spokojnie będe w domu na święta z moimi. Wiem że nasze władze mówią że nie powinnam przyjeżdżać ale mam to gdzieś. Chce żyć a nie zachorować i umrzeć w Holandii bo wszyscy tam będą mieli mnie gdzieś!

 

Pisownia pozostała bez zmian.