Polski sklep, problemy z klientami i miejscowa prohibicja

Handel narkotykami, kradzieże, pobicia, obsceniczne zachowanie w rejonie De Rembrandtgalerij, w Roosendaal. Miejscowi przedsiębiorcy mają dość i za wszystko co tam się dzieje obarczają winą polski sklep, a właściwie to jego klientów, którzy decydują się skonsumować na miejscu zrobione w nim zakupy.

Większość przedsiębiorców mających swój biznes w rejonie De Rembrandtgalerij, w dzielnicy Westrand, ma dość obecnej sytuacji. Wskazują, iż ludzie biją się na ulicy, zażywają twarde narkotyki, handlują nimi, zdarzają się również kradzieże sklepowe i kieszonkowe. Wszystkie tego typu sytuacje przestały być, zdaniem Holendrów, niecodziennymi wybrykami, a normą. Jak wskazują pracownicy znajdującego się tam supermarketu Jumbo, prawie każdego dnia muszą oni wzywać policję z racji ekscesów. Funkcjonariusze, gdy przybędą na miejsce, są bezsilni. Sytuacja faktycznie się uspokaja, ale gdy tylko znikną, wszystko wraca do „chorej normy”.

 

Polski sklep i jego klienci

Za całą sytuację odpowiada, jak uważa miejscowa społeczność, znajdujący się tam polski sklep, który jest otwarty od godziny 9 rano do 22. Nikt jednak nie ma pretensji do właściciela lokalu, ani nie chce zabraniać mu działalności. Sam lokal bowiem nie stanowi żadnego problemu. Tego samego nie można niestety powiedzieć jednak o jego klienteli. Nie chodzi tu oczywiście o wszystkich, ale o pewną grupę ludzi, którzy kupują w polskim sklepie alkohol. Nikt nie miałby z tym problemu, gdyby nie to, że ludzie ci postanawiają go spożyć zaraz po wyjściu z lokalu. W efekcie bandzie odurzonych, podpitych mężczyzn często wpadają do głowy głupie pomysły, by ująć to najdelikatniej, jak się da.

 

 

Reakcja władz

Władze Roosendaal wiedzą o problemie i starają się mu jakoś przeciwdziałać. Od pewnego czasu gmina postawiała na terenie De Rembrandtgalerij znaki zakazujące spożycia alkoholu. Jak jednak łatwo się domyślić stosują się do nich tylko ci ludzie, którzy i tak nie sprawiali kłopotów. Patologiczny element zignorował obostrzenia. Rejon często patroluje BOA i policja, ale tak jak wspomniane zostało wyżej, nie jest to tylko chwilowe rozwiązanie, przypominające bardziej zabawę w kotka i myszkę, a nie realne działania. Chociaż w ostatnim czasie udało się nałożyć zakazy obszarowe na kilka osób, nie rozwiązało to problemu.

Sytuacja jest więc patowa. A polska społeczność w Roosendaal, no cóż, znów przez kilka czarnych owiec jesteśmy postrzegani jako banda zapijaczonych awanturników.