Polska ukrywa holenderskich przestępców?

Polska ukrywa holenderskich przestępców?

Polska bezpiecznym schronieniem dla holenderskich przestępców? Tak, ale tylko jeśli jest to kobieta, chcąca chronić swoje dzieci. Holendrzy zastanawiają się, czemu nasz kraj chroni Holenderkę, która porwała swojej dzieci i uciekła z nimi nad Wisłę.

O sprawie pisaliśmy kilka dni temu. Kobieta porwała czwórkę swoich dzieci ze Zwolle i uciekła z nimi do Polski. Jest to już drugie uprowadzenia, jakiego się dopuściła. Wcześniej znalazła też schronienie w naszej ojczyźnie. Wtedy to przebywała u nas przez dwa i pół roku. Pomimo wyroku sądu w Holandii, mimo wyroku sądu w Polsce, mimo traktatów o ekstradycji i tego, iż w świetle prawa była przestępczynią, nikt jej w naszym kraju nie niepokoił. Jak to jest możliwe?

 

Drugie porwanie

Holenderka po rozstaniu z mężem walczyła o dzieci. Te miały rzekomo powiedzieć, iż ojciec wychowuje je twardą ręką. Bojąc się więc o nie, postanowiła je porwać. Uciekła z nimi do Polski, a później zaś do Belgii. Tam została aresztowana. W jej sprawie toczy się postępowanie karne. Dzieci zaś wróciły do ojca. Gdy znów jej potomstwo zaczęło się skarżyć na rodzica, matka ponownie je porwała i uciekła nad Wisłę.

 

Konwencja Haska

Holenderki sąd w obu przypadkach nie miał wątpliwości, iż to porwanie. To zaś oznacza, iż zgodnie z Konwencją Haską (którą podpisała również Polska), dziecko powinno zostać odebrane rodzicowi i wrócić do kraju, z którego zostało uprowadzone. Sęk jednak w tym, iż gdy dziecko znajduje się w danym kraju, obowiązuje prawo danego kraju i konwencja jest rozpatrywana przez jego pryzmat.
To zaś oznacza, iż w wielu krajach jest różnie interpretowana. W Polsce zaś, jak wskazują Holendrzy, takie sprawy rozpatrywane są bardzo wolno, a strony mają do „użycia” kilka instancji.

 

Prawo krajowe

Holandia chce, by uprowadzone dzieci wróciły jak najszybciej, dlatego też w Niderlandach sprawy te mają priorytet. Tak by ewentualnie dziecko traktowało takie porwanie jak, np. wyjazd wakacyjny. W Polsce zaś trwają czasem latami. Ten czas właśnie gra na korzyść porywaczy.
„Rodzic, który zabrał ze sobą dziecko lub dzieci, może zwrócić się do sądu w państwie, którym się znajduje, o sprawdzenie, czy powrót dziecka leży w jego najlepszym interesie. Opiera się to na założeniu, że dziecko po roku może być tak zaaklimatyzowane, że powrót jest również bardzo drastyczny. Niektórzy rodzice do tego właśnie zmierzają” – tłumaczy zawiłości prawne adwokat na łamach AD.

Utrudnienia

Jeśli sąd uzna, iż powrót po takim porwaniu będzie trudny i traumatyczny dla dziecka sytuacja bardzo się komplikuje. Dochodzi bowiem do konfliktu dwóch wymiarów sprawiedliwości.
Nawet zresztą, jeśli sąd kraju, do którego dziecko zostało uprowadzone, stwierdzi, iż powinno ono wrócić do ojczyzny, powrót nie jest oczywisty. Tak właśnie było w opisywanej tu sprawie.
Podczas pierwszego porwania przeciw kobiecie był polski i holenderski sąd. W grę weszła bowiem „wola polityczna”, nie ma międzynarodowych organów, które są ponad prawem, zabierając dzieci. Jeśli jest więc wyrok, a nie ma woli lub pojawiają się naciski polityczne, do kobiety nie przyjdą policjanci, by odebrać jej dzieci. Holenderska policja nie może też ot, tak przyjechać do Polski i aresztować matki. Nie może również działać w naszej ojczyźnie, łapiąc i wywożąc dzieci.
W Polsce bowiem uważa się, iż dzieciom będzie lepiej z matką. Więc nieoficjalnie władze nie tyle wspierają kobietę, co po prostu jej nie przeszkadzają, niejako wierząc w jej historię.

 

Rok

To zaś oznacza, iż najprawdopodobniej Holenderka będzie „ukrywać” się nad Wisłą przez rok. Później sąd oficjalnie stwierdzi, iż przeniesienie dzieci do Holandii byłoby dla nich zbyt dużą traumą. Ze względu zaś na dobro dzieci nie będzie można również deportować matki do Niderlandów. Sprawa więc zakończy się niepomyślnie dla ojca czwórki malców.

 

 

Źródło:  AD.nl