Polak, koty i maczeta czyli incydent w Almelo

Polak, koty i maczeta czyli incydent w Almelo

Nasz rodak zaatakował bronią białą swojego sąsiada w Almelo. Co jednak ciekawe, jak wskazuje zatrzymany napastnik to on miał być ofiarą, której grożono i której chciano zabić koty. Co więc się stało, iż 37-letni pracownik migrujący chwycił za broń i o mało nie zabił człowieka?

Do ataku doszło na Veldkampsweg, w Almelo, pod koniec lipca tego roku. Całe zajście nagrały kamery monitoringu. Około godziny dziewiątej wieczorem obiektywy uchwyciły, jak samochód prowadzony przez przyjaciela oskarżonego zatrzymuje się na rzeczonej ulicy. W aucie siedzi kierowca i 37-latek. Mężczyźni nie robią jednak nic. Po prostu siedzą w samochodzie. Sytuacja zmienia się dopiero w momencie, gdy praktycznie pod ten sam adres podjeżdża drugi pojazd. Jest to kabriolet prowadzony przez ofiarę. W tym momencie drzwi pierwszego auta momentalnie się otwierają. Wybiega z niego K. i pędzi do drugiego pojazdu. Na nagraniu widać, iż mężczyzna ma coś w ręce i to najprawdopodobniej jest bronią białą, jakiegoś rodzaju ostrze. Chwilę później Polak wraca do swojego auta i odjeżdża.

 

Skąpany we krwi

Kilka minut po incydencie policja odnalazła poszkodowanego, który mocno krwawił. Człowiek ten znajdował się w salonie „polskiego domku” wraz z innymi pracownikami migrującymi. Mężczyźnie udało się mimo obrażeń dotrzeć do budynku, gdzie inni gastarbeiterzy wezwali pomoc. Ofiara trafiła do szpitala.

 

Aresztowania

Ofiara wskazała sprawcę. Mężczyzna został zatrzymany pół godziny później. Jak się szybko okazało podczas zatrzymania, podejrzany był pod wpływem środków odurzających. Po aresztowaniu wskazał policjantom, iż faktycznie podbiegł do ofiary. Miał również powiedzieć: „Jeżeli ktoś został ranny, to musiałem to zrobić, bo nikogo tam nie było”.

 

Koty

Polak pytany przed sądem o swoje działanie zmienił jednak zeznania. Wskazał, iż to inni ludzie mieli wybrać go na cel. Mieli grozić mu, że zabiją go i jego koty. Ofiara zaś była w tej sprawie „tym dobrym” kimś, kto uwierzył naszemu rodakowi, kimś, kto chciał mu pomóc. Dlatego też zdaniem 37-latka ciąć musiał ktoś inny.

 

Dowody

Polak swój wywód przed sądem oparł nie tylko na słowie. Mężczyzna przybył we wtorek do gmachu ze świadkiem, którym była współlokatorka ofiary. Ta zeznała, że dzień przed incydentem ofiara wyraźnie wskazywała 37-latkowi, iż ten został oszukany. Kobieta przekazała również, iż nagrała całą tę rozmowę i przekazała ją policji.

 

Prokuratura nie wierzy jednak w tę linię obrony Polaka. Wskazuje, iż 37-latek, miał uderzyć ofiarę w głowę ostrym narzędziem pokroju tasaka lub maczety.  „Gdyby (poszkodowany) nie przyjął ciosu na ręce, parując go, mówiono by o nieumyślnym zabójstwie lub morderstwie!” – wskazuje oskarżyciel, dodając, iż 37-latek nie jest wcale taki święty i usłyszał on już kilka zarzutów w innych sprawach.
Jak do całej sytuacji podejdzie sąd? Czy uwierzy naszemu migrantowi? Wyrok zapadnie za dwa tygodnie.

 

Źródło:  Ad.nl