Polacy i młodzież głosu nie mają – bezpłatne nadgodziny w Holandii
Dzieci i ryby głosu nie mają, mówi znane przysłowie. W Holandii sprawa ma się jednak nieco inaczej. Dzieci i Polacy głosu nie mają. Zwłaszcza jeśli chodzi o pracę dla dużych sieci handlowych. Niderlandzkie media raportują o wykorzystywaniu nastolatków. Problem ten jednak pojawiał się również kilkukrotnie, gdy chodzi o pracowników migrujących.
Parę dni temu Królestwo Niderlandów obiegła bulwersująca wielu historia 15-latki, która dorabiała w jednym ze sklepów wielkopowierzchniowych. Owo dorabianie w pewnym momencie przemieniło się jednak w wolontariat. Dziewczyna musiała bowiem wyrabiać nadgodziny, by wykonać powierzone obowiązki, jakie przydzielono jej i jej zespołowi. Nie byłoby w tym może nic dziwnego i bulwersującego, gdy nie to, iż nie dostała ona za swoją pracę ani centa. Co więcej, nastolatka, gdy innym razem chciała zakończyć pracę bez darmowych nadgodzin, została zamknięta w biurze i musiała tam pozostać do momentu, w którym reszta jej zespołu, działając całkowicie za darmo, nie zakończyła pracy za siebie i za nią, co jak oczywiście można się domyśleć trwało dłużej niż gdyby nastolatka im pomogła.
Związek zawodowy
O podobnych sytuacjach anonimowo alarmują młodzi ludzie i ich rodzice w różnych miastach Holandii. Nastolatkowie nie podają swoich danych, by nie dostać wilczego biletu, ale FNV doskonale wie, o jakie sklepy chodzi. Wskazuje, iż zna sytuację, a zjawisko to nie jest nowe i występuje od wielu lat. Teraz jednak z racji na to, iż sklepy spożywcze zwiększyły obroty, a ludzie poszukują pracy, jest to nieco bardziej powszechne, ponieważ pracodawcy wiedzą, iż gdy taki młody człowiek się zwolni, na jego miejsce przyjdą kolejni.
Dwie godziny
Młodzież ucząca się, może w ciągu tygodnia pracować maksymalnie 2 godziny dziennie. Później zaś praca powinna się zakończyć. Nieco inaczej sytuacja wygląda w weekend czy wakacje, gdy nie ma szkoły. Wtedy nastolatkowie mogą być dłużej w sklepie. Skąd więc owe bezpłatne nadgodziny, skoro są one łamaniem prawa?
Produktywność
Tutaj pojawia się podobna sytuacja jak w przypadku naszych rodaków. Wielu pracowników migrujących pracuje w sklepach, sprząta, wykłada produkty na półki, działa na zapleczu czy przeprowadza inwentaryzację. W przypadku każdego z nich podstawą jest nie tylko czas pracy, ale i produktywność. Jeśli ten drugi czynnik jest niższy niż zamierzony przez pracodawcę, ten nierzadko chce by dana praca (np. wystawienie produktów na półki), była zakończona. To, iż będzie to mieć miejsce godzinę po zakończeniu etatu to już go nie interesuje. Pracownik bowiem za bardzo się guzdrał stąd te opóźnienia. Człowiek/firma zaś, która go zatrudnia nie będzie mu płacić za stanie i rozmawianie z kolegą. Mówiąc inaczej w teorii pracownik jest sam sobie winny, ponieważ nie wyrobił odpowiednich norm. To zaś, iż czasem te normy są sztucznie zawyżane to inna sprawa.
Wyobrażenie
Sieć supermarketów, gdzie doszło do takiego wykorzystania nastolatków wskazuje, iż „był to nieprzyjemny, jednorazowy incydent”. Owe wytyczne dotyczące produktywności są zaś niezbędne, by pokazać młodym, iż praca to nie tylko pogaduszki w szatni, ale faktycznie niekiedy ciężkie i męczące działania. Wszystko po to, by młodzi Holendrzy wiedzieli co ich czeka w dorosłym życiu.
Wytyczne te pozwalają jednak dość łatwo wykorzystywać młodych ludzi. Przykładowo po 3,5 godzinie nastolatkom przysługuje 15 minut przerwy. Sklep zatrudnia ich na dniówkę w wysokości owych 3,5 godziny. Sęk w tym jednak, iż nie mogą oni zejść po tym czasie, bo np. w sklepie jest brudno. Muszą więc pracować owe 15 minut dłużej. Te zaś nie są nigdzie rejestrowane, bo jest to niejako przerwa, podczas której pracownicy są na zakładzie. Ten kwadrans potrafi jednak spowodować, iż kieszonkowe jest o kilkadziesiąt euro miesięcznie niższe.
Wyzysk pracownika migrującego
Wróćmy jednak do naszych rodaków. Tam sytuacja wygląda bardzo podobnie. Grupa, zmiana dostaje określone zadania. Podwładni mają je wykonać i za nie mają płacone. Przewidywany czas na nie to jest np. 8 godzin. Jeśli się nie wyrabiają, pojawia się problem. Z jednej strony powinni oni domagać się opłacenia nadgodzin. Z drugiej zaś pracodawca może wskazać na owe normy produktywności, które nie są przestrzegane i zwolnić pracowników uznając ich za obiboków. W tym momencie dochodzi zaś cała znana już patologia migracji zarobkowej. Zwolnienie równa się eksmisji i bezdomności w Holandii. Pracodawca wynajmuje bowiem domek. Ponadto w sytuacji, w której pracownik otrzymuje dyscyplinarkę z racji tego, iż nie wywiązał się z obowiązków, może zapomnieć o pracy w innych agencjach. Ma więc wilczy bilet. Wszystko to powoduje, iż w obawie o własny byt ludzie godzą się na pracę za darmo. W tym wypadku nawet związki zawodowe nie są w stanie zbyt dużo zrobić, ponieważ strach o pracę powoduje milczenie pracownika, na czym oczywiście zyskują pracodawcy. Dlatego też w opisywanej ostatnio przez nas petycji, FNV chce zlikwidować normy dotyczące produktywności, tak by taka forma wyzysku skończyła się na dobre.