Polacy „utopieni” w firmowym aucie – wielu oszukanych

podatek od auta firmowego nowe oszustwo

Niektórzy pracodawcy w Holandii oprócz wynagrodzenia i dobrych warunków zakwaterowania oferują naszym rodakom inne bonusy, by przekonać ich do swojej oferty. Jednym z nich jest firmowy samochód. Rzeczywistość pokazuje jednak, iż czasem auto potrafi być doskonałą przynętą, haczykiem, który gdy człowiek się złapie sprawia, że dosłownie utonie się w długach, wszystko przez naliczony podatek i oszustwo "januszy" biznesu. 

Wiadomość o tej nowej formie oszustwa dostaliśmy od jednego z naszych czytelników na GP24. Nasz rodak otrzymał bowiem dokument pod nazwą naheffings aanslag, powiązany z oświadczeniem o używaniu pojazdu wyłącznie do celów służbowych. Jest to podatkowy domiar naliczony od ilości przejechanych "prywatnych" kilometrów. Polak wyjeździł ich ponad 15 tysięcy ponad dozwolone 500 km w ciągu roku. Nie byłoby w tym może nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, iż mężczyzna pracował w firmie X (dane znane redakcji), tylko przez dwa tygodnie. Co więcej, osoba ta nigdy nie miała prawa jazdy, nie mogła więc prowadzić pojazdu, a co jeszcze ciekawsze nigdy owego firmowego auta nawet nie widziała. Co więc się stało?

 

Bez samochodu jak bez ręki

Wielu pracodawców, na mocy szczegółowych zapisów ustaw, udostępnia pojazdy swoim pracownikom. Auta firmowe służą nie tylko przedstawicielom handlowym, ale też naszym rodakom pracującym np. w szklarniach. Umowa podpisana na jednego z lokatorów domku pozwala by on jak i reszta jego domowników mogła dojeżdżać do miejsca pracy. Dzięki temu zwiększa się komfort pracy. A w dzisiejszych, trudnych czasach dodatkowo zmniejsza się ryzyko zakażenia COVID-19. Nie trzeba bowiem korzystać z transportu publicznego i spotykać się z obcymi ludźmi w autobusie lub pociągu.
Aby otrzymać pojazd, przygotowywane są specjalne umowy, które zwykle pracownik dostaje do podpisania „hurtem”, gdy zaczyna zatrudnienie.

 

Jazda na polski rachunek - Verklaring geen privégebruik auto

Tak też było w przypadku pana Tomasza (imię zmienione na prośbę autora listu). Mężczyzna został zatrudniony w X. Pierwszego dnia tak jak to zwykle bywa, musiał wypełnić stos dokumentów. Gdy sprawy formalne były już załatwione, rozpoczął pracę. W firmie pracował jednak krótko. Niecałe dwa tygodnie. Potem zmienił pracodawcę.
Po prawie roku od tych wydarzeń dostał nakaz zapłaty kilku tysięcy euro od Belastingdienst. Był to zaległy podatek wraz z karą za oszustwo, jakiego miał się dopuścić. W dokumentach, które przyszły do niego z Niderlandów, wyraźnie widniało, iż Polak przez kilka miesięcy miał jeździć autem służbowym, nie prowadząc rejestracji wyjazdów i nabijając ponad 15 tysięcy kilometrów.
„To jest niemożliwe, na oczy nie widziałem żadnego samochodu. Nie mam nawet prawa jazdy” – pisze w liście zdesperowany Polak.

Podatek i oszustwo na słupa

Wiele wskazuje na to, iż nasz obywatel został, całkowicie bez swojej wiedzy, słupem. Ktoś postanowił najprawdopodobniej wykorzystać naiwność pana Tomasza i podsunąć mu o jeden dokument więcej, by ten podpisał go z rozpędu. To zresztą potwierdza sam mężczyzna. „Otrzymałem jak zawsze, gdy zaczyna się pracę, kilka dokumentów do podpisania. Było to pierwszego dnia w nowej robocie. Nasz brygadzista, Turek powiedział, że za czytanie mi nie płaci i że mam się pośpieszyć. Większość rzeczy miałem już dogadane z agencją pośrednictwa. Złożyłem więc szybko parafki i ruszyłem do swoich obowiązków”.
W ten oto sposób doszło niejako do oszustwa. Oszustwa, które jest wyjątkowo trudne do udowodnienia, a co za tym idzie do obronienia się.
Podpis na umowie oznacza bowiem, iż nasz rodak zapoznał się z jej zapisami. W tej sytuacji jedyną szansą jest kosztowne cywilne postępowanie sądowe i wykazywanie, iż specjalnie wprowadzono ofiarę w błąd. Pewną iskierką nadziei jest tutaj sytuacja wskazująca na brak prawa jazdy. Kto bowiem brałby pojazd, nie mogąc nim samemu jeździć. To jednak może wymagać długiego procesu. Do tego czasu zaś Polak płacze i płaci, a Turek śmieje się i jeździ.

Czytać, czytać i jeszcze raz czytać!

Wniosek z tego jest jeden. Należy dokładnie czytać i analizować każde pismo, jakie otrzymujemy. W kwestii pojazdów firmowych warto też dokładnie dopilnować wszystkich formalności, gdy kończymy pracę. Dokumenty te, tak jak widać na powyższym przykładzie, nie zawsze tracą moc z datą rozwiązania umowy. Dlatego też nawet jeśli w pełni świadomie zdecydowaliśmy się na auto firmowe i jeździmy nim codziennie do pracy, pamiętajmy, by z końcem okresu zatrudnienia zamknąć sprawę pojazdu, aby nie dostać po kilku miesiącach nieprzyjemnego listu od niderlandzkiego fiskusa. Ludzi bowiem żerujących na naszej niewiedzy i naiwności w Holandii nie brakuje.