Oszustwo mandatowe w Holandii – szukają naiwnych również wśród Polaków

Reigning Queens Andy'ego Warhola skradzione w Holandii

Niektóre przestępstwa wydają się być szyte tak grubymi nićmi, iż gdy człowiek o nich słyszy, nie dowierza, iż ktoś mógł się na to nabrać. Jak pokazuje jednak nowy pomysł niderlandzkich złodziei z przekrętem na mandat, nawet tak niestarannie podrobione pismo może spowodować, iż naiwni, strachliwi ludzie zapłacą. Oszustwo to skierowane jest praktycznie do wszystkich. Pisma te dostali również Polacy mieszkający w Holandii. 

Piękne pismo urzędowe

Ostatnio w skrzynkach na listy mieszkańców Królestwa Niderlandów pojawiło się nowe pismo. Jego nadawcą, przynajmniej na pierwszy rzut oka, jest Centralna Agencja Windykacji. Pismo to swoją strukturą, rozmieszczeniem i kolorystyką nie różni się od innych urzędowych dokumentów, jakie często przysyłają nam organy państwa, jeśli czegoś od nas wymagają.

 

Konfiskata prawa jazdy

Gdy odbiorca otrzymuje pismo, w oczy rzucają się trzy elementy. Pierwszym z nich jest nadawca, wspomniana Centralna Agencja Windykacji Sądowej przy Ministerstwie Sprawiedliwości. Drugim napis Inneming rijbewijsk, czyli „konfiskata prawa jazdy”. Trzeci element to zaś kwota opiewająca prawie na pięćset euro.

 

Płać albo trać

Gdy odbiorca, a właściwie potencjalna ofiara, zejdzie wzrokiem trochę niżej, przeczyta, iż urząd wysłał to pismo, ponieważ nie opłacił on mandatu za wykroczenie drogowe, ewentualnie nie opłacił go w całości lub zrobił to za późno. W efekcie musi zapłacić znajdującą się po prawej stronie dokumentu kwotę kary grzywny, jeśli chce dalej poruszać się samochodem. Ma na to czas do konkretnego dnia. Ponadto z akapitu dowiaduje się, że nie ma żadnej możliwości negocjacji czy odwołania się od tego wyroku.

 

4 tygodnie na piechotę i komunikacją miejską

Jeśli kierowca nie zrobi tego w terminie, prawo jazdy zostanie mu odebrane na okres 4 tygodni, od dnia X. Jeśli w tym momencie wsiądzie za kierownicę, czekają go dodatkowe sankcje karne.

oszustwo mandatowe

Metoda na wnuczka

W tym momencie przestępcy chcą zadziałać, opierając się na mechanizmach podobnych jak w metodzie „na wnuczka”. Mowa tu oczywiście o strachu, poważnych konsekwencjach i konieczności natychmiastowej decyzji. W metodzie na wnuczka zwykle dzieje się coś strasznego. Ofiara jest przerażona, a rozmówca przez telefon ponagla do jak najszybszego przekazania pieniędzy, bo będzie jeszcze gorzej. W opisywanym oszustwie jest podobnie. Mamy konsekwencje odebrania prawa jazdy. Mamy presję czasu, bo na dokumencie zwykle płatność jest „do dziś”. Mamy też coś złego, czyli zaległy mandat. Wszystko to ma sprawić, by odbiorca zaczął się zastanawiać, za co nie zapłacił. Czy może coś mu umknęło, czy może pismo do niego nie dotarło? Pojawiają się wątpliwości i strach. Nie ma czasu na dokładne sprawdzanie, nie ma czasu na kontakt z policją i dopytywanie się o ewentualne grzywny. Trzeba zapłacić jak najszybciej, jeśli chce się prowadzić.

 

Ogromny haczyk

Czasem strach zwycięża i ludzie w panice płacą, tracąc bezpowrotnie swoje pieniądze. Gdyby nie dali ponieść się emocjom, zobaczyliby, że dokument, który dostali jest szyty tak grubymi nićmi, iż nie trzeba być ekspertem, by uświadomić sobie, że jest to oszustwo. Po pierwsze pismo jest in blanko. Dziwnym trafem na niektórych pismach brak jest adresata (chociaż niedawno pojawiły się już wersje spersonalizowane). Po drugie brak jest informacji o numerze rejestracyjnym pojazdu, którego dotyczy ów niezapłacony mandat. Zresztą specjalnie nie ma tam żadnych informacji ani o miejscu, ani o typie wykroczenia. Po trzecie przestępcy wskazują, iż jeśli nie zapłaci się grzywny, to odbiorca musi sam wysłać swój dokument pocztą, zwykłym listem. Co wydaje się wręcz nie tyle absurdalne, co głupie. To prawda, ale tylko jeśli analizujemy tę sytuację na zimno. Jeśli w grę wchodzą emocje, stres przestajemy być już tak racjonalni, a na braku owej racjonalności zarabiają złodzieje.