O tym, że warto płacić rachunki

Piwo jest zakazane, twarde narkotyki są ok

Dziś chcemy przedstawić wam pewną, historię z morałem. Sprawa dotyczy naszego rodaka mieszkającego w Holandii, w okolicach Bredy, który przez głupi błąd wplątał się w bardzo poważne tarapaty.

Wcale nie tak dawno temu….

… za kilkoma kanałami, mostkami i polami policja z Oosterhout, niedużej miejscowości znajdującej się na północ od Bredy, przygotowywała się do nalotu na plantatorów konopi. Zdaniem śledczych dość duża hodowla miała znajdować się w jednym z miejskich domów jednorodzinnych. 13 lutego funkcjonariusze przeprowadzili nalot na budynek zamieszkały przez Polaka. Oprócz policji w akcji tej wzięli udział również przedstawiciele gminy, ponieważ służby uważały, że lokacja ta zamieszkiwana jest przez wiele niezameldowanych „duchów”, czyli ludzi, którzy nie chcą ujawniać swojej tożsamości.

Po przybyciu na miejsce mundurowi zastali zamknięte drzwi. Postanowili wybić więc okno i dzięki temu otworzyć zamek od środka. Chwilę później grupa urzędników i policjantów wydziału antynarkotykowego była już w środku. Zamiast jednak setki nielegalnych pracowników tymczasowych z Europy Wschodniej, zastali tylko jednego zaspanego, z racji porannej godziny odwiedzin, obywatela znad Wisły.

 

Przeszukiwania

Nasz rodak był wyraźnie zdziwiony całą akcją, ale nie protestował, między innymi choćby dlatego, że nie znał holenderskiego. 28-latek został zatrzymany i pod czujnym okiem jednego z oficerów oglądał, jak jego dom przeszukiwany jest pod kątem farmy małych zielonych krzaczków. Po około godzinie okazało się, że w budynku nie było nielegalnych mieszkańców, ani plantacji konopi. Jedyne co więc pozostało służbom to ładnie przeprosić lokatora, zapłacić za szkody i pokornie opuścić budynek.

 

Zamiast plantacji konopi i nielegalnych lokatorów, funkcjonariusze odnaleźli Polaka z niezapłaconym mandatem.

 

Pech

Pech jednak chciał, że podczas wylegitymowania rodaka okazało się, że mężczyzna ma 288 euro zaległych mandatów. Tego odkrycia stróże prawa nie mogli na pewno przekuć w sukces akcji, ale dzięki niemu nie wracali przynajmniej z niczym.

Chwilę później, gdy doszło do płacenia należności, wyszło na jaw, że Polak nie ma takiej gotówki przy sobie. W efekcie policjanci postanowili zarekwirować jego samochód stojący przed domem.

 

Miły gest

Zanim jednak po pojazd naszego obywatela przyjechała laweta, uczynni funkcjonariusze postanowili wyciągnąć z auta rzeczy osobiste mieszkańca budynku. Ot taki odruch dobrego serca. Gdy jednak otwarli bagażnik, zobaczyli w nim dziwnie wyglądającą walizkę. Zabrali ją do środka i poprosili, by 28-latek otwarł ją przy nich. Gdy to zrobił, oczom funkcjonariuszy ukazały się pięknie poukładane zawiniątka z dwoma kilogramami kokainy. W tym momencie Polak otrzymał na ręce srebrne bransoletki i został przewieziony na komendę.

 

Brak gotówki na pokrycie zobowiązania okazał się przyczyną ogromnych problemów.

 

Następnego dnia, budynek został jeszcze raz dokładnie przeszukany, tym razem pod kątem twardych narkotyków. Zaglądano w każdy kąt, sprawdzono również garaż. W efekcie policja znalazła jeszcze 41 kilogramów białego proszku.

 

Sąd

Polak został aresztowany za posiadanie 43 kg narkotyków o wartości blisko 8 milionów euro. Sąd orzekł, że do czasu rozprawy, której termin ustalono na 22 sierpnia, nasz rodak pozostanie w areszcie. Grozi mu ogromna grzywna i kilka lat więzienia.

 

Morał z tej bajki jest krótki i niektórym dobrze znany,

płaćcie swe mandaty, gdy handlujecie prochami.