Nowe maszyny na holenderskim niebie

Koniec tego tygodnia był wyjątkowo interesujący dla wszystkich fanów awiacji w Holandii. Od czwartku do Niderlandów przybywają bowiem nowe samoloty wielozadaniowe, Lockheed Martin F-35 Lightning II.

Gdy pierwszy F-35 wylądował w czwartek, w bazie lotniczej Leeuwarden, oficjalnie zakończył się długi i niezwykle kręty proces pozyskania nowych maszyn dla niderlandzkiego lotnictwa. Proces ten „napsuł wiele krwi” rządzącym i wzbudził, jak to zwykle bywa, dość mieszane uczucia. F-35 to bowiem najnowsze maszyny w swojej klasie. Z jednej strony jest to zaleta, z drugiej poważna wada, ponieważ nikt jeszcze dobrze nie wie, jak te latające platformy przenoszenia uzbrojenia będą sprawdzać się w praktyce.

 

Nowe pokolenie

F-35 ma zastąpić używane przez Holendrów „Sokoły”, czyli maszyny General Dynamics F-16 Fighting Falcon. Maszyny, które są obecnie chlubą polskiego lotnictwa, uważa się w Niderlandach za nieco już przestarzałe. Dlatego też władze tego kraju rozpoczęły zakrojony na szeroką skalę proces wymiany sprzętu, który ma doprowadzić do tego, iż docelowo F-16 zostanie zastąpiony F-35. Oprócz wymiany samych maszyn niezbędne jest przeszkolenie pilotów oraz przygotowanie całego parku maszynowego. Niezbędne jest również zmienienie doktryny użycia samolotów nowej generacji z uwzględnieniem ich właściwości stealth (zmniejszonej wykrywalności radarowej). Wszystko to jest zdaniem Peter Wijninga, byłego oficera sił powietrznych i specjalisty ds. Obrony w Haskim Centrum Studiów Strategicznych (HCSS) odpowiednim efektem „odstraszania”.

 

Nie mogą się kurzyć

Odstraszający efekt zapewniany przez F-35 ma odgrywać ważną rolę w przypadku ewentualnego, symetrycznego zagrożenia dla Królestwa Niderlandów. Oznacza to tyle, iż wprowadzenie tych maszyn jest najprawdopodobniej związane z agresywną polityką Rosji, mającą miejsce w ostatnich latach.

By jednak efekt ten działa,ł eksperci wskazują, że maszyny te nie mogą kurzyć się w hangarach. F-35 powinny być cały czas gotowe do lotu. Władze Holandii powinny zaś wykorzystywać te maszyny na misjach w krajach takich jak np. Syria czy Irak. Wszystko po to, by nie tylko szkolić pilotów, ale i pokazać potencjalnym wrogom, iż kraj potrafi i nie boi się użyć swojej broni.

 

Zgrzyt

Tu właśnie pojawia się pewien zgrzyt. Wieku komentatorów uważa, że zamiast kupować F-35, lepiej było zainwestować w modernizację samolotów F-16 (tak jak np. robią to Stany Zjednoczone w przypadku F-15E), by dostosować je do nowych standardów. Chodzi bowiem o to, iż koszty utrzymania jednej „Błyskawicy” są dużo wyższe niż w przypadku „Sokoła”. Jeśli zaś dodamy do tego wykorzystanie maszyn do walki z wrogiem takim jak ISIS, to przewaga technologiczna jest na tyle duża, że wróg nie ma możliwości obrony obojętnie czy zaatakuje go F-16, czy F-35. Jeśli więc nie widać różnicy to po co przepłacać? Czyżby jednak zagrożenie ze wschodu było na tyle realne.

 

Polski akcent

Sytuacja w Holandii jest o tyle warta uwagi, iż również polski rząd rozważa zakup nowych maszyn. Niedawne ustalenia dwustronne na linii USA – Polska wykazały gotowość amerykańskich władz do sprzedaży nam "Błyskawic". Maszyny te mają współgrać z polskimi F-16 i razem chronić przestrzeń powietrzną RP. Podobnie jednak jak w przypadku Holandii rodzi się pytanie, czy Wojsko Polskie potrzebuje tak drogiej maszyny? Dostępne są bowiem tańsze samoloty typu np. Eurofighter Typhoon (chociaż jest to maszyna bardziej przychwytująca), czy Dassault Rafale (wersja uderzeniowa/myśliwska). Można zakupić także nowsze wersje używanych już u nas „szesnastek”. Odpowiedź na to pytanie muszą znaleźć jednak nie tyle sami wojskowi,  a politycy. To bowiem od nich w dużej mierze zależy to, czy technologia zmniejszonej wykrywalności nowej generacji myśliwców, jest warta miliardów złotych z naszych portfeli.