Minister a polskie domki
Tragiczne warunki życia wraz z polską zawziętością i pomocą związków zawodowych spowodowały, iż sprawą baraków w Ter Aar zainteresowali się politycy znani z pierwszych stron gazet.
Zdaniem Woutera Koolmeesa, holenderskiego ministra spraw społecznych i zatrudnienia, wszelkie skargi związane z tragicznymi warunkami mieszkaniowymi w kompleksie dla migrantów zarobkowych w Ter Aar, muszą być jak najszybciej rozwiązane przez władze samorządowe gminy Nieuwkoop, na której terenie znajduje się ten obiekt. Ponadto w sprawę poprawy warunków bytowych musi zaangażować się właściciel ośrodka oraz agencja wynajmująca go dla swoich robotników. Wiadomość ta to odpowiedź na zapytanie posłów z lewicowej partii SP do władz krajowych odnośnie sytuacji w 60 bungalow na Oostkanaalweg.
Czarna księga
Bieg całej sprawie nadali nasi rodacy już jakiś czas temu. Polacy wspólnie ze związkiem zawodowym FNV stworzyli tak zwaną „czarną księgę” dotyczącą sytuacji w domkach. Związkowcy wraz z delegacją mieszkańców z Oostkanaalweg udali się następnie do władz miasta. W ratuszu przekazali niniejszy dokument i prosić o pomoc w walce o godne warunki życia.
Bród, smród i szczury
Mieszkańcy, jak i związkowcy byli zatrwożeni sytuacją w Ter Aar. Brak ogrzewania, zero prywatności, niemożliwość schowania swoich prywatnych rzeczy, brudne przybory kuchenne, a do tego wysoki czynsz i wszechobecne szczury biegające po terenie ośrodka to tylko nieliczne z problemów, z jakimi na co dzień musieli zmagać się nasi rodacy.
Po interwencji sprawą miały się zająć lokalne władze. I faktycznie parę dni później w kompleksie zjawił się Frans Buijserd, burmistrz Nieuwkoop. Wizyta lokalnego włodarza zbiegła się w czasie z opinią ministra Woutera Koolmeesa, iż mieszkalnictwo migrantów to sprawa gmin. Samorządowiec postanowił więc sam sprawdzić, czy opisy z czarnej księgi nie są zbytnio „podkoloryzowane”.
Wizyta lokalnego polityka pozostawiła mieszkańców z poczuciem niedosytu. Miejscowy włodarz stwierdził, iż faktycznie jest tutaj wiele do zrobienia. Nie jest jednak, aż tak tragiczne, chociaż stęchlizna, brud i brak miejsca pozostawiają wiele do życzenia. Burmistrz umniejszył więc skalę problemu, ale przyznał, że trzeba coś zrobić z tymi „niepokojącymi rzeczami”.
Odbicie piłeczki
Burmistrz odwiedził ośrodek pod koniec października. Po prawie miesiącu od tej wizyty politycy SP zwrócili się do ministra spraw społecznych i zatrudnienia o komentarz w tej sprawie. Polityk dość zręcznie stwierdził, że: „właściciel musi współpracować z agencją zatrudnienia jako najemcą oraz z gminą w celu rozstrzygnięcia skarg dotyczących warunków życia”. W ten sposób odciął się od tej kwestii, oddając całą sprawę w ręce samorządu, tak jak robił już to wcześniej.
Można by więc powiedzieć, że w kwestiach politycznych niewiele się zmieniło. W całej tej sytuacji jest jednak pewna iskierka nadziei. Wszystko to pokazuje, iż kwestie polskich pracowników nie pozostają już tylko w gminie i nie są zamiatane pod dywan. Sytuacja mieszkaniowa robotników tymczasowych sięga już najwyższych organów władzy w Holandii i staje się nagłaśniana przez ogólnokrajowe media. To zaś oznacza, iż głos naszych rodaków w Holandii jest coraz bardziej słyszalny. Coraz trudniej będzie go więc zignorować lub uciszyć, nawet jeśli będzie on wykorzystywany jako oręż w walce politycznej.