Mark Rutte poleci na Ukrainę

Wizyta symbol, czyli pierwsza podróż Marka Rutte

Mark Rutte, jako premier nowego rządu, wybiera się w jedną ze swoich pierwszych podróży zagranicznych. Wraz z szefem MSZ, Wopke Woekstrą, uda się na Ukrainę. Wszystko po to, by zobaczyć na własne oczy jak niebezpieczna i napięta jest sytuacja na tamtejszej granicy z Rosją, którą wielu wskazuje jako punkt zapalny nowej wojny w Europie.

Decyzję o wizycie na terytorium naszego wschodniego sąsiada premier oficjalnie przekazał w środę podczas debaty nad oświadczeniem rządu w kwestii ukraińskiej. Nazwał on wtedy również płynące stamtąd doniesienia „bardzo niepokojącymi”.
Podobne wrażenie, co do tamtego zapalnego obszaru, ma Minister Obrony Kajsa Ollongren. Stwierdziła ona w holenderskich mediach, iż to, co dzieje się na wschodzie Ukrainy jest „niepokojące i nieprzewidywalne”. Ollongren ma jednak nadzieję, iż porozumienie uda się wypracować poprzez rozmowy, a wizja sankcji nałożonych na Rosję w momencie ewentualnego ataku będzie wystarczająco mocnym odstraszaczem. „Wszelkie działania ze strony UE naprawdę zaszkodzą Rosji. To przesłanie musi być jasne” – ostrzegła minister.

 

Loty na Ukrainę

Ukraina nie jest ani w Unii Europejskiej, ani w NATO. Mimo to jednak te dwa światowe sojusze stoją murem za tym państwem leżącym nad Morzem Czarnym. Kilka dni temu wsparcie władzom w Kijowie obiecał sekretarz stanu USA Antony Blinken. Oprócz słów popłynęły również pieniądze, 200 milionów dolarów dodatkowej pomocy wojskowej. Również Brytyjczycy świadczą realną pomoc, wysyłając do naszego sąsiada broń przeciwpancerną. Nieoficjalnie mówi się, iż Kanada przerzuciła tam zaś swoich komandosów, mających działać między innymi w misji szkoleniowej.
W efekcie również kraje UE nie chcą pozostać bierne. Praktycznie wszystkie ostro potępiają działania Rosji, ale np. Niemcy zabroniły przelotu brytyjskich samolotów z bronią przez swoje terytorium. Dlatego tak ważne, by UE wystosowała jednoznaczne, jasne stanowisko. Ma w tym pomóc między innymi właśnie wizyta Rutte na Ukrainie.

 

Rozmowy bez szans?

Sytuacja jest bowiem wyjątkowo napięta, a rozmowy nie przynoszą żadnej poprawy. Rosja za wszystko obwinia zachód i NATO. Wskazując, iż do deeskalacji dojdzie, gdy NATO wycofa się z terenów Europy Środkowej i nie będzie rozmieszczać tam swoich sił (dotyczy to między innymi terenów Polski). Pakt nie chce na to się zdecydować, oznaczałoby to bowiem oddanie, np. krajów bałtyckich do rosyjskiej strefy wpływów. Pat trwa więc nadal.

 

Chichot historii

Na koniec warto wspomnieć jeszcze o jednej kwestii, która zakrawa nieomal o chichot historii. Na początku lat 90. Ukraina miała trzeci co do wielkości arsenał broni atomowej. Kraj ten zrzekł się go, podpisując w 1994 roku Memorandum Budapeszteńskie, w którym to Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i właśnie Rosja miały zagwarantować temu państwu bezpieczeństwo, suwerenność i integralność terytorialną w zamian za rozbrojenie atomowe.
W 2014 roku okazało się jednak, iż Rosja ma za nic podpisane przez siebie traktaty i zajęła Krym. Później zdestabilizowała sytuację na wschodzie kraju, a teraz wygląda na to, iż chce „wyzwolić” i przyłączyć do macierzy sporą część tamtejszego terytoriom.
Tak więc jeden z gwarantów bezpieczeństwa Ukrainy stał się jej jedynym agresorem.

źródło: Nu.nl