Lek na koronawirusa pod specjalnym nadzorem
Lek na koronawirusa to obecnie jeden z najbardziej poszukiwanych towarów na świecie. Ten, kto go stworzy i opatentuje, zarobi miliony. Nie dziwi więc, iż branży farmaceutycznej pilnie przyglądają się ludzie o szemranej reputacji. Tak też jest i w Holandii gdzie jedna z firm farmaceutycznych musiała otrzymać policyjną ochronę.
Dyrektor firmy farmaceutycznej w Zeewolde produkujący lek na koronawirusa, a dokładniej mówiąc lek stosowany już od dawna na malarie, ale przynoszący wymierne skutki w walce z COVID-19, musiał otrzymać policyjną ochronę. Wszystko dlatego, iż człowiek ten i jego rodzina czują się zagrożeni. Funkcjonariusze nadzorują więc dom biznesmena i jego rodzinę 24 godziny na dobę.
W niedzielę, 22 marca pojawiły się informacje, jakoby policja obstawiła budynek Ace Pharmaceuticals w Zeewolde. Przed zakładem faktycznie widać było mundurowych. Nikt jednak nie wiedział, co dokładnie się stało. W poniedziałkowy poranek kierownik zakładu Jan Willem Popma przekazał dziennikarzom EenVandaag informacje o tym, iż czuje się zagrożony. Jak powiedział przedsiębiorca w ciągu ostatnich siedmiu dni sporo „szemranych typów" odwiedziło jego firmę. „Goście” ci kręcili się również pod jego prywatnym domem.
Propozycja nie do odrzucenia?
Mężczyzna wspomina, że na jego ulicę wjeżdżało wiele drogich samochodów. Pojazdy te nie należały do żadnego z sąsiadów. Ich kierowcy, młodzi mężczyźni, pukali czasem do drzwi farmaceuty. Mieli mu proponować, iż zakupią lek na koronawirusa. Oferowali duże sumy za pigułki, zbyt duże jak na rynkowe normy. Przedsiębiorca odpowiadał jedynie, że nie posiada obecnie leku, a cała produkcja jest natychmiast rozsyłana do klinik w całym kraju. Biznesmen nie zdradza jakie kwoty proponowali rozmówcy, ale działania te były na tyle niepokojące, że funkcjonariusze zdecydowali się na przyznanie ochrony mężczyźnie, jak i jego firmie.
Mafia i tabletki?
Nieoficjalnie mówi się, że w biznes medyczny, widząc gigantyczny popyt, chciała wtrącić się holenderska mafia. Skup dużych partii leku, a później ich odsprzedaż w Niderlandach, wydaje się idealnym sposobem na biznes w wykonaniu półświatka. Po pierwsze kupując lek na koronawirusa, mogą oni wyprać pieniądze choćby z handlu narkotykami przez firmy słupy. Po drugie, widząc jak duży jest popyt, mogliby go sprzedawać później po zawyżonych cenach i tak znajdując na niego tysiące chętnych. Wszystko to zaś odbywałoby się na granicy prawa i niezmiernie trudno byłoby im udowodnić przestępstwo. Gdy zaś mowa o milionowych kwotach policja woli „dmuchać na zimne”, tym bardziej, iż obecnie firma w Zeewolde nabiera charakteru strategicznego dla działań państwa.
Lek na koronawirusa, czyli chlorochina
Lek na koronawirusa używany w Holandii to chlorochina. Specyfik ten wykorzystywany jest w przypadku leczenia malarii. Testy i badania przeprowadzone przez RIVM wykazały jednak, iż nadaje się on do tymczasowego leczenia zakażonych COVID-19. Środek ma działanie przeciwwirusowe, hamuje zapalenie, zwalnia, ale nie powstrzymuje patogenu. Można więc powiedzieć, iż łagodzi objawy i daje lekarzom więcej czasu na walkę z chorobą, gdyż pacjent przechodzi ją łagodniej. Lek ten stosowano również w Chinach. Tam praktyka pokazał, iż ludzie zażywający chlorochinę zdrowieli szybciej niż ci, którzy jej nie przyjmowali.
Substancja ta jest dostępna w krainie tulipanów tylko i wyłącznie na receptę.