Koszmarny rok polsko-holenderskiej rodziny

Jechał na egzamin na prawo jazdy, sam prowadząc auto. Nie dotarł do celu

To miał być dla polsko-holenderskiego małżeństwa z dwójką dzieci nowy początek. Para kupiła dom i przeprowadziła się na drugi koniec Niderlandów w rejon Drenthe, do Weiteveen. Nowe miejsce do życia stało się jednak piekłem. Trwający blisko rok konflikt z rodziną byłego właściciela ich domu nie tylko doprowadził finalnie do wielkiej tragedii, ale też odcisnął ogromne piętno na całej miejscowości. Wiemy co działo się w wiosce przed podwójnym morderstwem 

W październiku 2023 roku 44-letnia żona naszego rodaka słała SMS’a do swoich znajomych, w którym stwierdziła, iż życie w Weiteveen to koszmar. Przekazała znajomym, iż po dziesięciu miesiącach od przeprowadzki czuje się oszukana.

 

Idylla

200-metrowy dom, graniczący z pięknym rezerwatem przyrody Bargerveen, miał być dla niej, jej męża i ich dzieci oazą spokoju, bezpiecznym schronieniem. Niestety to był tylko sen, który bardzo szybko prysnął. Zamiast tego jak pisała, miała „terrorystycznego” byłego właściciela, który praktycznie każdego dnia przychodził do nich z pretensjami i problemami.

 

Konflikt

Wszystko zaczęło się 6 października 2022 roku. Wtedy to Ineke Mussche i jej polski mąż Przemysław „Sam” Czerniawski (38 l.), kupili dom od Richarda K. Na początku nic nie wróżyło kłopotów. Nabyli bowiem dom, od wydawało się miłego i wesołego mężczyzny, który był dobrze znany we wsi. Za budynek z 1935 roku, wraz z dużą działką, zapłacili 750 tysięcy euro, co uznali za dobrą cenę. Wprowadzając się do nowego budynku, oczami wyobraźni widzieli, jak niedługo wypuszczą na podwórze swoje konie. W mediach społecznościowych chwalili się nowym nabytkiem i wyglądali jak gdyby byli w siódmym niebie.

 

Początek problemów

Wszystko zmieniło się gdy 16 stycznia ubiegłego roku wrócili do domu. Wtedy to z przerażeniem spostrzegli, że podłoga opadła o kilka centymetrów w miejscach, gdzie znajdowały się kiedyś sprzęty byłego właściciela. Rodzina później odkryła przeciek w garażu, stajnia zaś okazała się, w bardzo złym stanie. Gdyby tego było mało, w łazience odpadały płytki. Szafka rozdzielcza stwarzała zaś zagrożenie pożarowe. Z każdym dniem pojawiały się nowe problemy. Dom okazał się w dużo gorszym stanie, niż sądzono.

 

Specjalnie

Jak to się stało, iż nowy gospodarz, Polak, który w Holandii prowadzi firmę budowlaną, nie zobaczył zapadających się podłóg? Zdaniem naszego rodaka to efekt zamierzonych działań byłego gospodarza. Ten bowiem poustawiał meble, tak by zamaskować te problemy.  Para zadzwoniła więc do pośrednika nieruchomości, który zgodnie z prawem miał obowiązek zgłosić małżeństwu wszystkie wady budynku.
Para miała jednak problemy z kontaktem z pośrednikiem. Jak zwierzyła się znajomym, podejrzewali, iż on i były właściciel znali się prywatnie i ten stanął po jego stronie. Agent nieruchomości jednak odrzuca tę tezę, wskazując, iż jest profesjonalistą i „zawsze reprezentuje interesy klientów i postępuje konstruktywnie wobec kupujących”.

 

Oszukani

Nowi lokatorzy zaczęli czuć się coraz bardziej oszukani, nawet mimo tego, że R. zaproponował wymianę skrzynki rozdzielczej na jego koszt. Za nic innego jednak nie chciał odpowiadać. W domu zaś koszty ewentualnego remontu rosły i sięgały już ponad 100 tysięcy euro. R. nie chciał jednak wydać na to ani centa. Bezsilne małżeństwo latem ubiegłego roku zagroziło więc byłemu właścicielowi sprawą sądową w celu wyegzekwowania od niego odszkodowania.

 

Rubikon

Ta groźba była przysłowiowym przekroczeniem Rubikonu. Od tego momentu policja i władze miejskie miały pełne ręce roboty, a spór o dom rozlał się na całą miejscowość.
Richard wskazał, iż polsko-holenderskie małżeństwo jest wyjątkowo groźne. Mieli wybić szyby w domu jego rodziców. Rzekomo zepchnęli z drogi jego dzieci. Straszyli też należące do niego konie, rzucając na pastwisko fajerwerki.
Znajomi zabitego małżeństwa wskazują, iż to były bzdury wyssane z palca. Mówią, iż Holenderka nie zrobiłaby krzywdy koniom, ponieważ sama je kochała. Jeśli ktoś tam był agresywny to K. Ubiegłego lata miał ścigać syna polsko-holenderskiego małżeństwa na motocyklu, tak że dziecko od tego czasu boi się samo chodzić drogą. Z obawy o życie dzieci matka musiała je też zabrać z klubu sportowego.

Kamery

To jednak nie koniec. Spirala przemocy nadal się rozkręcała. Obie rodziny zdecydowały się zainstalować kamery i inne środki bezpieczeństwa na swoich domach, obawiając się ataku drugiej strony.
K. zaś zaczął codziennie przychodzić do domu polsko-holenderskiego małżeństwa i krzyczeć przed nim.  Działania te doprowadzały nierzadko do przyjazdu policji czy słownych pyskówek między Polakiem a Holendrem.

 

Aresztowanie

Podczas jednych z takich policyjnych interwencji R. teatralnie upadł, sugerując, że Polak go pobił. Skończyło się to aresztowaniem naszego rodaka. Polak zakuty w kajdanki i podejrzany o napaść trafił na komisariat. Podczas przesłuchania zeznał, iż on nawet nie dotknął Holendra. Wskazał, iż R. jest szalony i coraz bardziej zagraża mu i jego rodzinie. Nasz rodak bał się, iż R. w końcu ich zabije. Policja jednak nic z tym nie zrobiła. Niestety szybko okazało się, że 38-latek, miał rację. Dwa dni po tej wizycie na komendzie zginał wraz z żoną z rąk R.

 

Po stronie Richarda

Mimo tak strasznego końca, mieszkańcy wsi, stają po stronie mordercy. Niektórzy uważają go za bohatera. Ich zdaniem to on bronił swojej rodziny przed roszczeniowym Polakiem i jego żoną. „To byli naprawdę okropni ludzie” – mówi jeden z mieszkańców wioski dziennikarzom AD o nowych mieszkańcach. „Przyjechali tu, żeby mieszkać i myśleli, że mogą nagiąć całą wioskę do własnej woli. To nie tak działa”. Dla zżytej lokalnej społeczności małżeństwo było obcymi i dobrze, że ich już nie ma. Szkoda im tylko zabójcy, ten bowiem pewnie spędzi lata w celi.

Źródło:  AD.nl