Kolejny alarm pożarowy na lotnisku Schiphol

50 metrowe pękniecie w podłodze sklepu. Czy centrum handlowe się zawali?

Kilka dni temu pisaliśmy, iż pasaż, lub jak nazywają je Holendrzy molo D na lotnisku w Schiphol, zostało ewakuowane z racji tego, iż rozległy się tam sygnały alarmu pożarowego. W czwartek rano sytuacja się powtórzyła. Znów rozbrzmiał alarm, co także zakończyło się ewakuacją tej części lotniska. Na miejscu pojawili się strażacy. Czy tym razem faktycznie doszło do pożaru?

Fałszywy alarm

Kilka dni temu również w części D rozbrzmiał alarm pożarowy. Doprowadziło to do ewakuacji pasażerów i opóźnienia części lotów. Gdy strażacy przybyli na miejsce nic jednak nie znaleźli. Wszystko wskazywało na to, że zawinił system i był to fałszywy alarm. Port lotniczy miał zaś jak najszybciej rozwiązać ten problem, by sytuacja się nie powtórzyła.

 

Czwartkowa ewakuacja

W czwartkowy poranek, jeśli niektórzy pasażerowie w terminalu D drzemali na krzesełkach w poczekalni, czekał ich nieprzyjemny budzik. O 7:30 włączył się alarm pożarowy. Systemy wykryły ogień w terminalu. Zarządzona więc została ewakuacja. Pracownicy lotniska zajęli się wyprowadzeniem podróżnych, w tym tych będących już za bramkami bezpieczeństwa lotów w strefie Schengen. Wszyscy oni musieli opuścić port lotniczy i udać się do wyznaczonej strefy ewakuacyjnej.

 

Prawdziwy pożar?

Pozostali w niej przez 45 minut. O godzinie 8:15 obsługa lotniska i strażacy stwierdzili, że sytuacja jest już opanowana i ludzie mogą wracać do terminala. Kontrola lotów mogła zaś próbować poradzić sobie z opóźnieniami, do jakich doszło z racji całego zamieszania. W zaistniałej sytuacji pojawiło się więc pytanie, czy był to fałszywy alarm? Pytany o to rzecznik portu lotniczego nie był w stanie na to odpowiedzieć. Osoba odpowiadająca za kontakt z mediami nie wiedziała, czy w porcie lotniczym faktycznie pojawił się ogień, czy nie.  Może to wydawać się dziwne. Z drugiej jednak strony gdyby znów okazało się, iż doszło do błędu w systemie, oznaczałoby to, iż port nie umie poradzić sobie z wymianą kilku czujników. Byłby to blamaż wizerunkowy. Ponadto gdyby okazało się, iż znów był to błąd, kolejny taki alarm mógłby zostać zignorowany przez podróżnych i pracowników. To zaś mogłoby już być niebezpieczne. Co zaś do pojawienia się ognia też nie było absolutnej pewności. Dlatego też pracownik w rozmowie z dziennikarzami zasłonił się tym, iż sprawa ewentualnego pożaru dalej jest badana.

 

Straty

Fałszywe alarmy to nie tylko problem wizerunkowy lotniska. Każdy opóźniony samolot to też realne straty finansowe dla portu lotniczego i dziesiątki poirytowanych pasażerów, którzy zastanawiają się, czy obsługa panuje nad wszystkim.

 

 

Źródło:  AD.nl