Językowe przekręty z migrantami w roli głównej
Znów migranci w Holandii oszukują system, przez co rząd w Hadze stratny jest setki tysięcy, jeśli już nie miliony euro. Wszystko z powodu fałszywych kursów językowych, które mają miejsce tylko i wyłącznie na papierze. W procederze tym udział biorą głównie przybysze z Bliskiego Wschodu.
Wielokulturowa Holandia
W królestwie Niderlandów możemy mówić, dość mocno upraszczając, o dwóch rodzajach migracji. Jedna z nich dotyczy Polaków, Litwinów, Rumunów czy Bułgarów. Jest to typowa migracja zarobkowa. Ludzie przyjeżdżają do Holandii do pracy zarabiać i po zakończonym kontrakcie wracają do kraju. Niekiedy, część z nich widząc szansę na lepsze życie po skończonej umowie, szuka kolejnego zatrudnienia i tak z czasem zostaje na stałe w krainie tulipanów, wtapiając się całkowicie w tamto społeczeństwo.
Drugą grupę stanowi ludność napływowa z bliskiego wschodu, a także Afryki Północnej np. z Turcji. Wielu z nich przyjeżdża również do pracy. Tam jednak dużo większą rolę odgrywają więzy rodzinne tudzież nawet klanowe. Ludzie ci często nie pracują u Holendrów, co u swoich krewnych, znajomych czy krajanów. Do Holandii przybywają też nie tylko pojedyncze osoby, ale i całe rodziny. Wszyscy oni osiedlają się u swoich pobratymców lub w okolicy, tworząc nierzadko marokańskie, czy np. tureckie enklawy. Taki stan rzeczy bardzo często prowadzi do wielu patologii.
Największą z nich jest brak jakiejkolwiek integracji społecznej. Migranci, pomimo nawet wielu lat mieszkania w Niderlandach, nie znają języka i nie chcą go poznać. Wystarczy im bowiem to, że w ich dzielnicy można porozumiewać się np. po turecku. Środki do życia zapewnia zaś holenderska pomoc społeczna. Ludzie więc mają pieniądze na życie, chociaż często jest to bardzo skromna egzystencja. To zaś powoduje, iż w społecznościach tych szerzy się przemoc, ubóstwo. Powstają choćby gangi złożone z nastolatków, którzy nie widząc szansy na lepsze życie, postanawiają wkroczyć na drogę przestępstwa.
Akcja i kontrakcja
By więc temu przeciwdziałać władze w Holandii zdecydowały, iż należy integrować ludność napływową. Jak to jednak z robić? Powstał pomysł, aby zapewnić im naukę języka niderlandzkiego. Dzięki temu będą mogli się porozumieć z Holendrami i być może znajdą lepszą pracę, czy zaczną uczestniczyć w lokalnym życiu kulturalnym. Kurs będzie oczywiście dotowany przez państwo, ponieważ nie można wymagać, by biedni emigranci wyłożyli nierzadko tysiące euro na naukę języka.
Sprytni oszuści
Jak pokazują dziennikarze AD, to starczyło, by w Holandii powstał czarny rynek szkół językowych. Brzmi to może niedorzecznie, ale generuje on ogromne zyski nieuczciwym placówkom oświatowym. To zaś, jak wskazują pierwsze analizy, spowodowało że rząd stracił już prawie milion euro. Co tak właściwie się dzieje?
Ręka rękę myje
Jak grzyby po deszczu w Niderlandach powstają fałszywe szkoły językowe. Ich rekruterzy szukają kursantów wśród migrantów. Zapisanie się do takiej placówki zwykle wiąże się z upominkiem dla studenta. Czasem jest to realna gotówka, innym razem laptop lub smartfon. Wszystko po to, by obcokrajowiec „uczęszczał” do danej placówki. Gdzie więc jest haczyk? W wielu szkołach po podpisaniu umowy student nie musi nawet się pojawić.
Fałszywe lekcje przynoszą bowiem korzyść i szkole i uczniom. Agencja Wykonawcza ds. Edukacji wypłaca bowiem 10 000 euro na emigranta, za naukę. Szkoła z uczniem mogą się więc podzielić kwotą. Nie powinno dziwić, iż wizja dotacji w wysokości paru tysięcy euro powoduje, iż rekruterzy oferują swoim uczniom laptopy czy telefony za paręset euro.
Można więc powiedzieć, iż wszyscy na tym zyskują. Wszyscy z wyjątkiem władz i kraju. Ponieważ kurs jest tylko i wyłącznie na papierze, nie dochodzi więc do zmniejszenia alienacji migrantów. Dlatego też coraz głośniej mówi się o tym, by zwrot środków za kurs następował dopiero po zaliczeniu egzaminu językowego, przeprowadzanego przez np. lokalne władze samorządowe.