Holendrzy zamykają swoje puby i restauracje
Decyzją niderlandzkich władz wszystkie restauracje, bary, puby i kawiarnie zostały zamknięte co najmniej do 6 kwietnia. To efekt zaostrzenia polityki bezpieczeństwa mającej na celu walkę z koronawirusem.
Belgijski apel
Belgijskie władze samorządowe apelowały do swoich kolegów po niderlandzkiej stronie granicy. Burmistrzowie prosili ich o zamknięcie tamtejszych pubów, barów i restauracji. Dlaczego? Najnowsze wiadomości z Holandii wskazują, iż mieszkańcy Belgii prowadzili „turystykę gastronomiczną”, omijając tym samym lokalne wytyczne dotyczące COVID-19.
Zamknięte lokale rozrywkowe
Belgia podobnie jak Królestwo Niderlandów walczy z epidemią koronawirusa. Kraj ten wprowadził drastyczne obostrzenia dla swoich obywateli. Zamknięto tam bowiem wszystkie restauracje, puby, kawiarnie, kina itp. Wszystko po to, by uniknąć zgromadzeń i ograniczyć kontakty międzyludzkie. Stwierdzono, zresztą słusznie, iż to właśnie w takich miejscach może dochodzić do nieświadomego zakażenia się patogenem. Jeśli więc Belgowie nie będą uczęszczać na piwo ze znajomymi, czy na kolację z rodziną jest ciut większa szansa na ograniczenie liczby potencjalnych zakażeń.
Holandia
Problem jednak w tym, iż kilka kilometrów dalej, w Niderlandach lokale tego typu były otwarte. Nic nie stało więc na przeszkodzie wsiąść we własny samochód, pociąg, autobus i po piętnastu minutach cieszyć się spotkaniem z przyjaciółmi po drugiej stronie granicy. Najnowsze wiadomości z Holandii mówią wręcz o turystyce gastronomicznej w wykonaniu ludzi mieszkających w miejscowościach najbliżej granicy. Cały więc misterny pomysł władz spalił na panewce. Sytuacja wygląda nawet gorzej niż wcześniej, ponieważ z racji np. na korzystanie z komunikacji miejskiej, chorych mogło być więcej. Oprócz tego transgraniczność powoduje, iż dużo ciężej było wykryć kontakty ludzi w przypadku faktycznego wystąpienia COVID-19.
List
By zatrzymać ten proceder, burmistrz belgijskiego Turnhouta zgłosił się z dramatycznym apelem do swoich odpowiedników Johana Jorritsma z Eindhoven, Theo Weteringsa z Tilburga i Paual Depla z Bredy. Prosząc ich, by ze względu na dobro Belgów jak i swoich obywateli zamknęli punkty gastronomiczne. „Wirus mutuje i rozprzestrzenia się bardzo szybko i obecnie możemy przeoczyć holendersko-belgijskie zakażenie krzyżowe (...). Chciałbym zatem uprzejmie prosić Cię, jako ojca miasta, o wzięcie na siebie odpowiedzialności i przekonanie swojego rządu, aby dostosował także holenderskie dyrektywy i środki do tych z południowych sąsiadów”.
Jak bowiem zauważa belgijski samorządowiec, wirusy nie znają granic. Jeśli więc ludzie po obu stronach, tej obecnie już tylko formalnej linii na mapie, nie będą postępować zgodnie z takimi samymi zasadami, nie uda się powstrzymać szerzącej się choroby.
Rządowe decyzje
Pisząc list, belgijski burmistrz nie spodziewał się zapewne, iż decyzją władz podjętą w niedzielne popołudnie, niderlandzka branża gastronomiczna musi zamknąć drzwi dla swoich klientów. Podobnie jak kina, kluby gogo, salony masażu czy teatry (niektóre tego typu miejsca zamknięto już w czwartek), co ważne tyczy się to nie tylko regionu przygranicznego, ale całej Holandii. Wszystko, by uniknąć potencjalnych miejsc zakażenia. Jak bowiem pokazują najnowsze wiadomości w Holandii, w wielu takich miejscach mimo pandemii nadal panował tłok. Niektóre restauracje pomimo zamknięcia sal, oferują nadal posiłki na wynos.
List Belgijskiego burmistrza nie był naturalnie jedynym czynnikiem branym pod uwagę przez władze. Dużą rolę odegrały również informacje dotyczące algorytmu zachorowań, mówiącego, że obecnie w Niderlandach może być nawet 6000 chorych. Kolejnymi czynnikami były zaś naciski grup społecznych i stowarzyszeń branżowych lekarzy, epidemiologów.
Uwaga: Zostań Reporterem GP24! Jeżeli wokół Ciebie dzieje się coś ciekawego daj nam znać! Wejdź na GP24 i podziel się informacjami!