Groźby restauratorów w Holandii – łabędzi śpiew gastronomii

restauratorzy grożą otwarciem swoich lokali

 Jeśli nie da się prośbą, to trzeba groźbą. Do takich wniosków doszli holenderscy restauratorzy, którzy pomimo wielu protestów, apeli i petycji nie potrafili wpłynąć na władze w Hadze. Przedstawiciele firm cateringowych nie chcą poddać się bez walki i czekać na swój gospodarczy koniec. Postanowili więc zagrozić władzy, iż w niedzielę 17 stycznia otworzą się dla swoich klientów, nawet jeśli prawo tego zabroni.

Restauratorzy sprzeciwiają się władzy

Restauratorzy w dziesięciu rejonach Królestwa Niderlandów grożą politykom w Hadze, iż 17 stycznia otworzą swoje lokale dla gości, nawet jeśli to będzie prawnie zabronione. Wskazują, iż muszą tak zrobić, ponieważ dawno stracili zaufanie do gabinetu Marka Rutte. Restauratorzy stwierdzają, iż nieposłuszeństwo wobec prawa to drastyczny krok, ale muszą się na niego zdecydować, ponieważ ich firmy wkrótce upadną. Wsparcie od rządu jest bowiem zdecydowanie zbyt małe i nie wystarcza, by utrzymać restaurację czy bar. Właściciele zapewniają jednak przy tym, iż zrobią wszystko, by w swoich lokalach dochować nawet najbardziej restrykcyjnych, zasad sanitarno-epidemiologicznych, tak aby klient mógł się czuć u nich bezpieczny.

 

Do tej formy społecznego nieposłuszeństwa wobec władz przyłączyły się lokale gastronomiczne z Bredy, Maastricht, Eindhoven, Leiden, Leeuwarden, Arnhem, Nijmegen i Alkmaar. W sumie mowa tu o około 50 z 230 lokali zrzeszonych w Koninklijke Horeca Nederland (KHN) – organizacji branżowej restauratorów. Pomimo, iż w projekcie uczestniczy tak dużo podmiotów, to sam KHN nie wspiera tej inicjatywy. Nie wspierają jej również restauratorzy z największych miast Holandii takich jak Utrecht, Haga, Amsterdam czy Rotterdam.

Zaciskanie zębów i pasa

Jak wskazują restauratorzy, którzy przyłączyli się do protestu, zaciskali oni zęby i pas, godząc się na kolejne obostrzenia. Restauracje miały być początkowo zamknięte na tygodnie, nie na miesiące. Nikt nie mówił, iż przerwa potrwa też przez święta. Wielu menedżerów, zrzeszonych w związku informowało, iż dotacje dla gastronomii są za małe. Władza jednak nie reagowała, a niedawno jeden z czołowych polityków stwierdził, iż możliwe jest, że zamknięcie potrwa nawet do końca stycznia.

 

Łabędzi śpiew

Bary, puby, restauracje i kawiarnie zamknięto w środę 14 października. W tym czasie oprócz 2500 euro na firmę i dodatku do wynagrodzenia oraz  na koszty stałe restauratorzy nie otrzymali nic. Warto tu wziąć pod uwagę, iż wielu z nich nie prowadzi działalności na wynos. Oznacza to więc, że od  3 miesięcy taki lokal ponosi tylko koszty.
Otwarcie restauracji 17 stycznia ma być więc „łabędzim śpiewem”. Zwróceniem uwagi na branżę, która nie jest już w stanie sama się utrzymać i potrzebuje potężnej, kompleksowej pomocy. W proteście tym nie chodzi o zarobki. Jak wskazują restauratorzy, mogliby tak protestować na Święta Bożego Narodzenia, co przełożyłoby się zapewne na duży ruch w interesie. Nie chcą jednak ryzykować ludzkiego życia i wiedzą, że w okresie przełomu roku z racji na duży ruch, ryzyko zakażenia byłoby znacznie większe.