Fremantle Highway nie 25 a prawie 500 samochodów elektrycznych

Fremantle Highway miał 500 aut elektrycznych

Na dryfującym u wybrzeży Holandii Fremantle Highway wciąż szaleje pożar. Nadal więc istnieje ryzyko, iż jednostka zatonie. Pomimo upływu kilku dni niebezpieczeństwo katastrofy ekologicznej nie minęło. Jest mniejsze, ale nadal istnieje. Fundacja Morza Północnego i burmistrz Ameland pytają władze co dalej? Co zamierzają zrobić z płonącą jednostką?

"Drobna różnica"

Dlaczego pożar jest tak trudny do opanowania? Jak okazało się w piątek, dane o 25 samochodach elektrycznych na pokładzie frachtowca były "lekko" niedoszacowane. Okazuje się, iż na statku było aż 498 samochodów elektrycznych. Dlatego też w początkowej fazie ogień był tak trudny do powstrzymania. Baterie samochodów elektrycznych są bowiem niemożliwe do ugaszenia wodą. Na szczęście, jak podali wczoraj ratownicy, ogień, który pojawił się we wtorek, nieco osłabł.

 

Fremantle Highway w lekkim dryfie

Z racji na pożar na pokładzie frachtowca nie udało się wziąć go na hol. Statek zdołano jednak zabezpieczyć przez przewróceniem i niekontrolowanym obróceniem za pomocą połączeń awaryjnych. Swoje zrobiła też pogoda, która w ostatnim czasie była wyjątkowo łagodna, dzięki czemu dryfująca jednostka prawie nie zmieniła swojego położenia. Dzięki czemu statek  nie zagraża szlakom komunikacyjnym na Morzu Północnym i obecnie znajduje się on około 16 kilometrów na północ od Terschelling.

 

Co dalej

Sytuacja jest więc względnie unormowana. Wiadomość ta jednak nie uspokaja mieszkańców Ameland. Ludzie boją się, iż Fremantle Highway zatonie lub przewróci się, co mogłoby być katastrofalne w skutkach. W takiej sytuacji do wody dostałoby się wiele toksycznych substancji. Wyspiarska społeczność pamięta bowiem jakie szkody spowodował wypadek MSC Zoe, kiedy do wody wpadły dziesiątki kontenerów, przez co woda i plaże zostały poważne skażone i zaśmiecone. W przypadku zaś tej jednostki do wody mogłyby dostać się smary, oleje, ropa, a także trujące środki z baterii pojazdów elektrycznych. Nikogo nie powinno więc dziwić, że mieszkańcy Ameladn się boją.

 

Czarny scenariusz

Rijkswaterstaat wskazuje, iż zatonięcie to najczarniejszy scenariusz i służby zrobią wszystko, by do niego nie dopuścić. W planach jest więc odholowanie jednostki, by uratować statek w jednym z portów. W ostateczności można odciągnąć go na głębinę tak, by w przypadku pójścia na dno stanowił on jak najmniejsze zagrożenie dla mieszkańców nadmorskich miejscowości.

Wyciek

Bardziej prawdopodobny jest wyciek ropy z rozszczelnionych zbiorników statku. Dlatego też już we wtorek na miejsce popłynął statek wyspecjalizowany w zwalczaniu plam mazutu. Jednostka ta może natychmiast zebrać wyciekającą substancję ,tak by maksymalnie zniwelować niekorzystne skutki dla środowiska. Mieszkańców uspokajał również minister Mark Harbers. Wskazywał on, iż prądy skierują ewentualne wycieki na północ, na pełne morze.

 

I tak źle i tak niedobrze

Jak wspomnieliśmy wyżej, ratownicy chcieliby odholować statek do jednego z portów i tam go uratować. Aby jednak tak się stało, trzeba czekać. Obecnie bowiem sytuacja jest patowa. Jednostki nie można gasić wodą, ponieważ może ona stracić pływalność. Pozostawienie jej płonącej może doprowadzić do osłabienia struktury kadłuba, czy właśnie wycieku ropy. Dlatego też służby monitorują pożar kamerami termowizyjnymi, by podejmować działania tylko w ostateczności. To zaś oznacza, iż dla przyszłości statku najbliższe dni będą kluczowe.

 

Źródło:  Nu.nl