Bała się iść do pracy i sąd przyznał jej odszkodowanie

Polak nie Nie zaciągnął ręcznego, auto wpadło do wody, sąd go uniewinniłpamięta zabójstwa ukochanej

Epidemia COVID-19 ma wielki wpływ nie tylko na nasze zdrowie fizyczne, ale i psychiczne. Wielu ludzi po prostu boi się wirusa i najchętniej nie wychodziłoby z domu. Jak jednak pogodzić to z pracą? Sytuację tego typu musiał rozstrzygnąć sąd w Maastricht, kiedy to doszło do sporu między pracodawcą a pracownikiem, z wirusem w tle. Wymiar sprawiedliwości musiał odpowiedzieć na pytanie, czy pracodawca może nakazać wykonywanie czynności służbowych w siedzibie firmy.

Praca zdalna

Już na początku epidemii w Holandii, w marcu ubiegłego roku gabinet Marka Rutte wprowadził w kraju rekomendację pracy zdalnej. Założenie było proste, pozwolić jak największej ilości pracowników wykonywać swoje obowiązki z kanapy w swoim domu. Dzięki temu mniej ludzi miało chodzić do pracy, korzystać z komunikacji miejskiej i spotykać się ze sobą. Mniejsze kontakty to bowiem mniejsze ryzyko rozprzestrzenienia się wirusa. Kto tylko mógł, miał więc w Holandii pozostać w domu.

 

Strach

Z tej propozycji władz chciała skorzystać 61-letnia Holenderka, pracownica jednego z biur administracyjnych w rejonie Maastricht. Kobieta obawiała się zakażenia. Znajdowała się bowiem w grupie podwyższonego ryzyka. Swoje robił wiek, również stan zdrowia kobiety wystawiał ją na możliwe tragiczne zakończenie infekcji. Od dłuższego czasu chorowała bowiem na serce i jej organizm mówiąc obrazowo, niedomagał.

Pomysł recepcjonistki nie spodobał się jednak kierownikowi biura. Mężczyzna nalegał, by kobieta, jak i inni pracownicy, pracowała z siedziby firmy, ignorując rządowe zalecenia. 61-latka nie przystała jednak na takie rozwiązanie i jawnie sprzeciwiła się pracodawcy, wskazując, iż będzie ona wykonywać wszystkie powierzone jej na stanowisku obowiązki, ale z domu. Specyfika pracy, pomimo bowiem nazwy stanowiska, pozwalała na takie działania. Doszło więc do sporu, który przerodził się w groźby i naciski. Holenderka jednak bojąc się o swoje zdrowie pozostała nieugięta.

Ani euro

Kobieta pozostała więc w domu i pracowała zdalnie, ale tylko do pewnego momentu. Chcąc zmusić bowiem podwładną do powrotu do firmy, szef przestał płacić kobiecie. Dla niego miała ona pracować w biurze albo wcale. W efekcie recepcjonistka poszła do sądu. Kobieta domagała się rozwiązania stosunku pracy z winy pracodawcy, a także wypłaty zaległego wynagrodzenia wraz z odszkodowaniem.

 

Wyrok

Sąd po rozpatrzeniu sprawy kobiety przyznał rację powódce. Wskazał, iż to pracodawca ma obowiązek zapewnić bezpieczeństwo pracownikowi. Nie może więc zmusić podwładnego, by ten przychodził do miejsca pracy, gdzie czuje się zagrożony, gdzie jest dla niego niebezpiecznie. Tym bardziej, iż czynności służbowe może wykonywać w innym, bezpiecznym dla niego miejscu. Sprawa zakończyła się więc po myśli 61-latki, której pracodawca musi teraz wypłacić 66 tysięcy euro zaległej wypłaty i odszkodowania.