Polak jest miły? Na pewno coś knuje
Czy w obecnym świecie bezinteresowna pomoc jest tak rzadka, że aż podejrzana? Wiele wskazuje na to, że w Holandii najprawdopodobniej tak właśnie jest.
Niedzielny pożar
Wielkanocny, piękny dzień w Tilburgu. Dzieci biegają po podwórku, szukają czekoladowych jajek. Sielską atmosferę przerywa jednak dym i języki ognia. W jednym z domów na Stuivesantplein wybucha pożar. Płomienie wydostają się z okien na parterze, a w ogrodzie od ognia zajmuje się materiałowy pawilon. Tylko szybka reakcja sąsiadów i praktycznie natychmiastowy przyjazd straży pożarnej, zapobiegają większej tragedii. Dom jest jednak poważnie uszkodzony. Cały parter jest spalony. Pomieszczenia na pierwszym piętrze również poważnie ucierpiały na skutek dymu i gorąca. Na szczęście nikomu nic się nie stało.
Zabawa w kuchni
W szeregowcu mieszkała rodzina: mąż, żona i dwójka dzieci. To właśnie jedno z nich, pozostawione same w domu, postanowiło przyrządzić sobie coś do jedzenia. Gorąca patelnia, olej i chwila nieuwagi sprawiła, że ogień momentalnie popełzł po drewnianych meblach w kuchni i szybko objął inne pomieszczenia. Malcowi wprawdzie udało się uciec, ale straty materialne są ogromne. Oprócz domu pogorzelców, osmalone zostały również sąsiednie adresy. Taka tragedia jeszcze w święta naprawdę boli, przyznają sąsiedzi i bardzo współczują rodzinie.
Dom i miejsce pracy
Sytuacja dla rodziny stała się o tyle tragiczna, że mieszkanie na Stuivesantplein było nie tylko schronieniem, ale i miejscem pracy. Gospodyni pracowała bowiem jako opiekunka do dzieci i w bawialni, w swoim domu, zajmowała się pociechami. Płomienie pozbawiły więc ją nie tylko dachu nad głową, ale również miejsce pracy.
Polka chciała pomóc pogorzelcom, a została potraktowana jak najzwyklejsza oszustka i naciągaczka. Takie zdanie mają o nas Holendrzy.
Od słów do czynów
Jak wspomnieliśmy, wielu sąsiadów współczuło pogorzelcom. Niektórzy jednak współczucie i żal postanowili przekuć w czyny. Jedną z takich osób była Joanna Kostrzewa, która znała ofiarę pożaru osobiście. Gdy pracowała w Holandii, kobieta opiekowała się jej dziećmi. Polska postanowiła się jej odwdzięczyć za opiekę i stworzyła Gofundme, internetową zbiórkę na rzecz pogorzelców. Wszystko po to, by przynajmniej trochę pomóc rodzinie w odbudowie spalonego domu.
Ona jest Polką
Bardzo szybko okazało się jednak, że akcja została „storpedowana” przez samych Holendrów. Ludzi uznali, że Polka nie może przecież mieć na tyle empatii, by pomagać Holendrowi. Pod akcją i w mediach społecznościowych pojawiły się dziesiątki informacji, iż cała to zbiórka to jeden wielki przekręt. Ludzie piszą, iż nikt nie powinien temu ufać, bo założycielką jest Polka. Ludzie uważają, że są to działania nie by pomóc potrzebującym, ale dla osobistych korzyści, piszą internauci.
Nasza rodaczka jest dość mocno zniesmaczona całą akcją. Zarówno ona, jak i poszkodowana dobrze się znają. Pogorzelczymi wie o całej, szczytnej inicjatywie Polki. Cieszy się z próby pomocy, ale zarazem nie może zrozumieć podejrzliwości ludzi.
Sami jesteśmy sobie winni
Za fiasko szczytnej idei niesienia pomocy jesteśmy odpowiedzialni wszyscy. Niestety, ale prawdą jest, iż wizerunek naszych rodaków w holenderskiej opinii publicznej jest, delikatnie mówiąc, dość negatywny. Wielu Holendrów oglądając wiadomości, czy czytając prasę lub portale informacyjne utożsamia Polaka z oszustem, alkoholikiem i pijanym kierowcą, który kocha się awanturować. Wszystko zgodnie z zasadą „bad news is a good news”. Obecna sytuacja jednak przebiła się do mediów, pokazała, że to Holendrzy wpadają w pewną paranoję. Może teraz, dzięki zaangażowaniu się holenderskich mediów, uda się odwrócić sytuację i wyprowadzić Holendrów z błędu, a przede wszystkim pomóc rodzinie, która w święta straciła wszystko.