50 Polaków utknęło w Amsterdamie
Grupa 50 Polaków, turystów pochodzących ze Śląska i Małopolski utknęła na lotnisku w Amsterdamie. Ich lot został zawrócony znad wschodniej Kanady i musiał powrócić do portu macierzystego przewoźnika linii KLM. Wszystko z powodu koni.
Lot linii KLM z lotniska Schiphol, położonego niedaleko Amsterdamu, miał zabrać grupę 50 polskich turystów na wymarzone wczasy do Meksyku. Oprócz naszych rodaków na pokładanie znaleźli się również między innymi Holendrzy oraz... konie. Żywe zwierzęta stanowiły niejako ładunek specjalny. Samolot wystartował planowo i udał się nad ocean. Lot przebiegał spokojnie, aż do momentu, gdy maszyna nie dotarła nad Amerykę Północną.
Matka natura
Wtedy bowiem załoga samolotu dostała informacje o poważnych problemach, które mogą nie tyle uniemożliwić lądowanie, co zagrozić maszynie. Nie była to jednak usterka techniczna, a wybryk Matki Natury. Gdy samolot znajdował się nad terytorium wschodniej Kanady, piloci dowiedzieli się, iż doszło do erupcji wulkanu w Meksyku. Wybuch spowodował, iż w powietrze unosiły się tony pyłu mogące uszkodzić silniki. Maszyna nie mogła więc dotrzeć do punktu swojej destynacji. Pozostały więc dwa rozwiązania.
Konie
Pierwsze, najprostsze podpowiadało lądowanie w Stanach Zjednoczonych. Tam ludzie mogliby czekać dalej na rozwój sytuacji. Problem jednak w tym, że do Ameryki potrzebne są specjalne dokumenty, w tym słynne wizy. Nie wiadomo bowiem, czy wszyscy pasażerowie lotu KLM pochodzili z krajów ruchu bezwizowego. To jednak można by jeszcze od biedy załatwić. Każdy bowiem kto oglądał Terminal wie, że w takiej sytuacji osoba po prostu nie zostanie wypuszczona z lotniska. Dużo większy problem stanowił żywy ładunek. W maszynie, jak zeznają sami podróżni, oprócz ludzi leciało również kilka pięknych arabów. Konie nie mogły jedna pozostać tak długo w zamknięciu, a wypuszczenie zwierząt na płytę lotniska nie wchodziło w grę. W efekcie załoga podjęła decyzję, by maszyna wróciła do Schiphol w Holandii.
Samolot powrócił na swoje macierzyste lotnisko około godziny 2:30. Podróżni opuścili pokład maszyny. Jak relacjonowali to pasażerowie feralnego lotu dla radia RMF, nikt przez długi czas się nimi nie zajmował. Pasażerowie nie tylko nie otrzymali walizek, nie dostali również bonów na jedzenie, czy nawet ciepłej herbaty. Jedyne co do godziny 6 rano udało im się wywalczyć to woda do picia.
Dopiero około godziny 6 rano linie lotnicze KLM podjęły działania. Postanowiono przebukować loty wszystkim pasażerom z feralnego połączenia. Szybko jednak okazało się, że nie jest to takie proste, jak mogłoby się na początku wydawać. Już po paru chwilach było wiadomo, że 50 osobowa grupa turystów nie ma szans polecieć razem. Wstępnie pasażerowie mają zostać podzieleni na co najmniej trzy inne rejsy.