Wiadukt grozy i polska pomoc
To jest naprawdę pechowe miejsce. W Holandii nie ma drugiego takiego wiaduktu, pod którym utknęłoby tyle ciężarówek co pod tym znajdującym się pod A59, w Waalwijk. Można powiedzieć, iż to wszystko wina nieostrożnych kierowców, gdyby nie to, iż władze miasta i drogowcy nie wiedzieli, jak wysoki jest ten przejazd.
Wiadukt grozy
Przejazd pod A59 w Waalwijk zwany jest przez drogowców „wiaduktem grozy”. Nie doszło tam do żadnego poważnego wypadku. Nie było rannych i ofiar śmiertelnych. Miejsce to jednak wręcz hurtowo dostarcza zniszczone przyczepy i wielogodzinne korki, gdy "oskalpowany" tir usiłuje się wycofać spod zbyt niskiego przejazdu.
Smutne dane
Wystarczy zresztą spojrzeć na dane. W 2017 roku zniszczono tam szesnaście przyczep. W 2018 było ich siedem. W 2019 trzy, w 2020 cztery, a 2021 w jeden. Należy jednak wziąć pod uwagę, iż ostatnie lata to okres pandemii, gdzie transport towarowy był znacznie mniejszy. W tym roku zaś utknęło i uszkodziło auta już tam 2 kierowców.
Zawalidroga
Raptem parę dni temu mało brakowało, a pod wiaduktem utknąłby polski kierowca. Nasz rodak poszczycił się jednak instynktem samozachowawczym. Kiedy usłyszał uderzenie belek pomiaru wysokości na Hertog Janstraat, w Waalwijk dał za wygraną i postanowił się wycofać, by nie ryzykować.
To jednak sprawiło, iż stał się przekleństwem na drodze. Nasz rodak usiłował powoli jechać do tyłu w dźwięku klaksonów i przekleństw holenderskich kierowców. Ich bowiem nie obchodziło to, że jego ciężarówka jest za duża. „Głupi Polak” sam jest sobie winien, więc należy go obtrąbić, zrugać, a czasem i pokazać środkowy palec. Nie ma bowiem znaczenia, iż cofając, chce uchronić innych przed korkiem, który zapewne by spowodował, niszcząc przyczepę pod wiaduktem.
Nikt nie pomagał kierowcy znad Wisły, by mógł się bezpiecznie wycofać. Co więcej, wielu Holendrów stwarzało dodatkowe zagrożenie, starając się ominąć pojazd, jadąc pod prąd.
W sukurs truckersowi przyszedł dopiero kierowca Audi na polskich tablicach rejestracyjnych. Mężczyzna bezceremonialnie zablokował swoim samochodem skrzyżowanie, dzięki czemu ciężarówka wreszcie mogła bezpiecznie wycofać i ruch pod wiaduktem wrócił do normy. Nie każdy ma jednak tyle szczęścia i może liczyć na narodową solidarność.
Wysokość wiaduktu
Służby mówią o ponad 30 udokumentowanych przypadkach zablokowania przejazdu. Tych może być jednak znacznie więcej. Nie wszyscy bowiem wzywają policję, nie wszystko trafia do raportów.
Sytuację rozwiązałoby określenie wysokości wiaduktu. Tego jednak nie wie ani miasto, ani drogowcy. W ostatnim czasie postawiono tam belki sprawdzające wysokość i znak zakaz wjazdu pojazdów powyżej 3,6 metra. Ile jednak mierzy sam przejazd? Tego gmina nie wiem. Czemu? Władze wykręcają się tym, iż nie chcą sprawdzać i podawać wiadomości, by nie ośmielać kierowców. Dziennikarskie śledztwo, reporterów AD wykazało, iż przejazd ma około 3,85 metra w najniższym punkcie, ale nie radzą tego nikomu sprawdzać.
Przyczyna wypadków
Skoro są więc znaki, skoro są więc oznaczenia i belki sprawdzające, czemu tylu kierowców wpada w tę pułapkę? Jak wskazują drogowcy, ludzie Ci włączają nawigację i wyłączają myślenie. Jadą tak, jak im GPS każe, nie patrzą po znakach i to prawie wszystko. Widać to zresztą po tym, iż ubezpieczyciele nie zgłaszali się do miasta z prośbą o zbadanie wiaduktu. To zaś oznacza, iż nie ponoszą z jego tytułu strat finansowych. Jak to możliwe? Po prostu nie wypłacają odszkodowania kierowcom, którzy zignorowali znaki.
Drugą kwestią jest sama jego budowa przejazdu i to jak układa się droga pod nim. Wiadukt nie ma tej samej wysokości na całej długości. W efekcie kierowca może się zmieścić na wjeździe, ale utknąć 2-3 metry dalej dlatego jest to tak zwodnicze miejsce.
Źródło: Ad.nl