Tajemnica potwora z Rotterdamu rozwiązania. Wiemy czym było podejrzane stworzenie
Wielu liczyło, iż potwór z Rijnhaven w Rotterdamie, o którym pisaliśmy kilka dni temu, będzie tamtejszą maskotką przyciągającą turystów niczym Nessi z jeziora Loch Ness. Znaleźli się jednak śmiałkowie, którzy postanowili rozwikłać tę zagadkę i zakończyć fantazje na temat nieznanych biologii stworów. Czym więc jest potwór z Rijnhaven?
Śmiałkiem, który rozwikłał zagadkę jest, jak podaje AD, operatorem jednego z dźwigów. Mężczyzna codziennie pływa w rejonie, podnosząc z dna wszelkiego rodzaju śmieci. Wszystko w ramach projektu, w którym z odpadów budowane jest nabrzeże. Mężczyzna ten wyciąga z wody rowery, opony, lodówki, wózki dziecięce itp. sprzęty. Mężczyźnie nie udało się jednak nigdy wyciągnąć potwora ani żadnych śladów świadczących o jego działalności.
To, iż potwora nie udało się złapać, nie oznacza, że go nie ma, wskazują to niektórzy entuzjaści widzący się zapewne jako ludzie sprzedający pamiątkowe kartki i figurki stwora. To fakt. Niemniej jednak operator dźwigu ma brutalnie proste wyjaśnienie z czym świadkowie mieli do czynienia.
Żwir
Jak wskazuje w rejonie Rijnhaven do wody wrzucono dużo żwiru. Te drobne kamienie mające nieco wzmocnić nabrzeże nie były jednak wsypane luzem, a w dość zwartych hałdach wzdłuż nabrzeża. W sumie do wody trafiło około 400 ton tego materiału. Gdy zaś poziom wody opada, zaczyna z niej delikatnie wystawać grzbiet jednej z takich hałd. Nie ma w tym nic niezwykłego. Gdy jednak dodamy do tego fale, refleksy świetlne i ludzką wyobraźnię oczom obserwatora pojawia się morskie stworzenie, potwór rodem ze Szkocji.
To normalne
Wyjaśnienie to jest wręcz oczywiste dla psychologów. Ci bowiem potwierdzają tezę mężczyzny, wskazując, iż to nie pierwszy raz, gdy człowiek widzi to co chce widzieć. Tak działa nasz mózg. Jest on bowiem tak zaprogramowany poprzez ludzkie instynkty i socjalizację. Działa to podobnie jak strach przed nieznanymi skrzypnięciami w domu, gdy naoglądaliśmy się horrorów. Odgłosy te kojarzą się nam bowiem z przyczajonym za drzwiami mordercą. Innym doskonałym przykładem jest tu słynne zdjęcie ukazujące twarz na marsie. Nie jest to ślad po kosmitach, a tylko gra świateł i cieni, tak jak na wodzie w Rijnhaven. Zjawisko to ma nawet swoją nazwę, to pareidolia.