Speed 3, czyli holenderskie metro
Wracamy do sprawy, która w listopadzie ubiegłego roku porażała nagłówkami pokroju: „Metro zatrzymało się na ogonie wieloryba”. Po ponad pół roku badań dotyczących wypadku w Spijkenisse udało się ustalić przyczynę całego niebezpiecznego incydentu, w którym tylko dzięki ogromnemu szczęściu i płetwie morskiego ssaka nikt nie zginął.
Przypomnijmy. Metro w Królestwie Niderlandów nie jeździ tylko pod ziemią. Wiele odcinków, a czasem nawet i stacji znajduje się na powierzchni, a nierzadko nawet ponad nią. Tak też było w Spijkenisse, gdzie koniec jednej z popularnych linii kończył się w parku nad sadzawką dobre kilka metrów nad ziemią. W nocy z 2 na 3 listopada maszyna kończąca kurs na stacji metra De Akkers pojechała dalej na bocznicę. Tam jednak przebiła się przez zapory bezpieczeństwa i najpewniej spadłaby na dół z wysokości 10 metrów, gdyby nie ogon wieloryba. Rzeźba ta wystająca z sadzawki miała nieco zasłonić betonowe podpory torowiska i upiększyć okolice. Stała się zaś postumentem, na którym zatrzymał się wystrzelony z torów wagonik, trzymając go na tyle silnie, by maszynista mógł bezpiecznie się wydostać. W składzie wtedy nie było już pasażerów. Ostatni wysiedli na znajdującej się nieco wcześniej, końcowej stacji.
Speed?
Jak to się stało, że pociąg się nie zatrzymał? Czyżby powtórzył się scenariusz któregoś z filmów Speed? W którym to szaleniec przejmuje kontrole nad maszyną? Tak początkowo to wyglądało. Pociąg, gdy wysiedli z niego ostatni pasażerowie, przyśpieszył do prędkości 56 kilometrów na godzinę. Czyżby więc skład jechał za szybko i jest to wina maszynisty? Nie do końca. Dopuszczalna prędkość tam to aż 70 km/h, czyli skład jechał wolniej niż może.
Suma zbiegów okoliczności
Zdaniem jednak ekspertów nawet owe 56 kilometrów na godzinę to prędkość zbyt duża na bocznicę. W normalnych warunkach być może nic by się nie stało. Feralnej nocy padał jednak deszcz i tory były śliskie. To zaś, tak jak w przypadku zwykłego ruchu drogowego, wydłużyło drogę hamowania ważącego kilkadziesiąt ton składu. Maszyna hamowała, ale zbyt wolno. W takiej sytuacji pociąg powinien przejąć swoisty zderzak zamontowany na końcu toru, któremu nadjeżdżająca maszyna powinna przekazać nadmiar energii i rozpraszając ją zatrzymać się na konstrukcji. System ten spełniłby swoją rolę, gdy nie jeden drobny problem. Potrafi on zatrzymać skład jadący z prędkością 15, może 20 kilometrów na godzinę. Pechowy kurs w momencie spotkania ze zderzakiem miał 45 kilometrów na godzinę. W efekcie to, co miało zatrzymać wagony, spowodowało tylko tyle, iż te zostały podbite w górę i przeleciały nad betonową barierą końca toru.
Szczęście
Skład w tej sytuacji runąłby najpewniej do wody, gdyby nie rzeczony już ogon. Tu maszyniście dopisało ogromne szczęście. Wagonik dosłownie opadł na płetwę ogonową. Gdyby pociąg uderzył nieco niżej lub przeleciał trochę dalej wagon albo przewróciłby ogon, albo go roztrzaskał i spadł na ziemię. Lądowanie było zaś idealne.
Winny?
Czy więc w zaistniałej sytuacji można sparafrazować policyjne powiedzenie? Motorniczy nie dostosował prędkości do warunków na torach i przez to doszło do wypadku? Nie. Wszystko to splot nieszczęśliwych zdarzeń, a dyrekcja metra nie zarzuca nic mężczyźnie prowadzącemu pociąg. Ten bowiem zrobił wszystko zgodnie z procedurami. Został on wprawdzie zawieszony, niemniej jednak to jest standardowa procedura w takich sprawach. Zaprezentowany raport jednoznacznie zwalnia go od odpowiedzialności i mógłby wrócić do pracy, ale jak wskazuje rzecznik metra, wypadek był dla niego zbyt poważną traumą i maszynista raczej już z własnej woli nie będzie kierować składem.
Remont
Szkody, jakie wyrządziło lądowanie na ognie wieloryba, wyceniono na 1 milion euro. Na wszystkich zaś bocznicach ograniczono prędkość, by nie dopuścić do podobnych wypadków. Sam zaś feralny odcinek jest w remoncie i przebudowie, by nigdy nie doszło już na nim do żadnych groźnych incydentów.